Choć
w powieści Richarda Flanagana pojawiają się autentyczne postaci i przywołana
zostaje historia pozornie należąca już do przeszłości, szybko okazuje się, że
poruszane problemy nie są przebrzmiałe i mają jak najbardziej współczesny
wymiar. Sir John Franklin i jego żona, lady Jane, przybywają na Ziemię van
Diemena. Dziewiętnastowieczne rozumienie tego, kim jest człowiek, oparte jest
na wykluczeniu, hierarchiczności, przekonaniu o naturalnej supremacji białego
człowieka, wreszcie założeniu, że czarnoskórzy zdecydowanie nie dorównują
białym. Określone zachowania klasyfikowane są jako cywilizowane lub
barbarzyńskie. Do tych ostatnich należy wszystko to, co wiąże się z
namiętnością, zmysłowością, witalnością, gotowością poddania się emocjom. Jak
absurdalny jest ów podział, Flanagan pokazuje chociażby na przykładzie Charlesa
Dickensa, który poddając się manipulacjom lady Jane, odkrywa, iż wszystko to,
co tłumi, należy do owego, tak chętnie krytykowanego, barbarzyńskiego świata.
To, co wykluczane i piętnowane, jest bliskie i dobrze znane. Flanagan pokazuje
dramat ludzi poddających się konwenansom i krzywdzących innych w imię wierności
formie. Nie mamy więc tutaj oczywistej opozycji, w której biali są źli, a
czarnoskórzy są dobrzy. Trudno oprzeć się wrażeniu, że dwa sportretowane światy
nie mogą się porozumieć, bo narosło wokół nich tyle uprzedzeń, że zlikwidowanie
wzajemnej niechęci staje się właściwie niemożliwe. Szczególnie dramatyczne są
losy Mathinny, aborygeńskiej dziewczynki, która staje się przedmiotem
eksperymentu lady Jane. Kobieta chce – odwołajmy się do jej sposobu myślenia –
ucywilizować dzikuskę. Niestety, ma trudności z zaakceptowaniem dziewczynki.
Jej mąż, początkowo obojętny w stosunku do decyzji żony, zaczyna się
przekonywać do dziecka. Sama Mathinna nie chce wyrzec się swojego dawnego
świata, ale jednocześnie otwiera się na to, co nowe. Jest więc człowiekiem
potencjalnie doskonałym – nieskażonym uprzedzeniami, dalekim od schematycznego
klasyfikowania ludzi, otwartym na różnorodność i nieprzewidywalność. Dla takich
ludzi nie ma jednak miejsca w żadnym z opisywanych światów – odpychają ją
biali, oddając dziewczynę tam, skąd ją wzięli, nie rozumieją jej czarni, dla
których zbyt mocno skażona jest cywilizacją. Nie pasuje do żadnej społeczności
– będąc u białych pamięta codzienność czarnych, będąc wśród czarnych nie może
zapomnieć o realiach towarzyszących życiu białych. Eksperyment – przewrotnie rzecz
ujmując – nie udaje się więc tylko pozornie. Tak naprawdę bowiem udowadnia, że
każdy człowiek jest człowiekiem, a barbarzyństwo nie jest przypisane do koloru
skóry, jego dowodem są czyny. W tym wypadku to Mathinna jest bardziej
cywilizowana – rozumie i czuje więcej od przedstawicieli elit, czyli Jane i
Johna Franklinów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz