Zapraszam również na mój profil na Facebooku: https://www.facebook.com/bernadetta.darska

oraz na moje konto na Instagramie: https://www.instagram.com/bernadettadarska/

piątek, 31 maja 2024

Powtórzenie (W. Grzegorzewska, Tajni dyrygenci chmur)

 

„Guguły” Wioletty Grzegorzewskiej to debiut autorki i jednocześnie pierwsza z kilku książek zakorzenionych w biografii pisarki. O ile przywołana powieść to faktycznie świetna proza, dobrze rozgrywająca naiwność dziecka i odsłanianie kolejnych warstw świata, o tyle „Stancje”, choć interesujące, okazały się już dużo bardziej przewidywalne. Za domknięcie tego autobiograficznego cyklu do tej pory można by było uznawać „Wilczą rzekę”. Mieliśmy zapis dzieciństwa, okresu przejściowego (studia) i dorosłości. Autorka postanowiła kontynuować to, co wychodziło jej dotychczas całkiem dobrze, a więc opowiadanie o sobie. W sumie nie ma się co dziwić, zwłaszcza jeśli przypomnimy sobie jej nieudaną i literacko nieporadną powieść pt. „Dodatkowa dusza”. Problem w tym, że tego typu kontynuacja to gest ryzykowny, a zarazem niekiedy deklaracja bezradności twórczej. „Tajni dyrygenci chmur” rozczarowują. To, co w „Gugułach” było świeże, tutaj jest tylko kalką, powtórzeniem, obnażeniem słabości autorki. Razi nie tylko wspomniana wtórność, ale i brak pomysłu kompozycyjnego. W trakcie lektury ma się wrażenie, że autorka zbyt dużo momentów codzienności uznaje za warte opisania. W efekcie dominuje przypadkowość. „Tajni dyrygenci chmur” można uznać za ciekawy przykład prozy, która bazując na powrocie do rozgrywanych wcześniej wątków, przegrywa z kretesem z własnym pierwowzorem i odsłania słabizny literackiego stylu autorki (dużo tutaj pretensjonalności!). Można by również rzec, że powieść ta pokazuje impas, w jakim utknęła Grzegorzewska – chyba nie za bardzo potrafi wymyślać historie, chyba przestała umieć opowiadać własne życie. „Tajni dyrygenci chmur” to ledwie cień tego, co przeczytamy w „Gugułach”, lepiej więc odpuścić sobie lekturę najnowszej powieści autorki i wrócić do jej debiutu.

 

Wioletta Grzegorzewska, Tajni dyrygenci chmur, Wyd. W.A.B., Warszawa 2024.

czwartek, 30 maja 2024

Spotkanie światów niemożliwych (J. Kamiński, Złodziej bólu)

 

Najnowsza powieść Jarosława Kamińskiego w jakimś stopniu koresponduje z jego dwiema wcześniejszymi książkami. Mam na myśli „Rozwiązłą” i „Tylko Lolę”. Nie będę w tym miejscu dokonywała porównania, ale przeczytanie tych trzech tytułów razem może dać nieoczywisty, oryginalny efekt odsłonięcia rzeczywistości zdominowanej przez kobiety i naznaczonej doświadczeniami Wielkiej Historii toczącej swoje nierówne boje z prywatnością. W przypadku „Złodzieja bólu” jesteśmy świadkami dwóch równoległych opowieści. Jedna naznaczona jest autoironicznym stwierdzeniem podważającym prawo mężczyzny do opowiadania o kobiecie, druga jest doświadczeniem kobiet, które podejmując decyzje zakorzenione w tu i teraz zdają się ignorować istnienie jeszcze innych czasów – tych naznaczonych zobowiązaniem, tych zdeterminowanych polityką, tych odsłaniających brak przyszłości. Poprzetykanie tekstu rozważaniami pisanymi w pierwszej osobie odsłania specyficzną pozycję męskiego narratora. Jego autoironiczność stopniowo zyskuje zupełnie inne, dużo bardziej zniuansowane oblicze, dzięki czemu otrzymujemy jeszcze jedną wersję opowieści o kobiecie. Tak naprawdę „Złodziej bólu” to historia wielu różnych spotkań światów niemożliwych. Będzie to chociażby zderzenie schyłku PRL-u z Zachodem, zestawienie młodości i doświadczenia, naiwności i świadomości, tego, co jest na zawsze, i tego, co może być tylko na chwilę, zakazanego i dozwolonego, miłości i przygody, odkrywania siebie i leczenia ran. Reprezentantkami tych dwóch zestawianych nieustannie rzeczywistości są polska studentka filozofii, Agnieszka, i włoska korespondentka, która przyjeżdża do Polski, Bianka. To, czego doświadczają kobiety, zyskuje wymiar formacyjny – dla młodszej Agnieszki dosłownie, dla starszej Bianki bardziej w wymiarze symbolicznym, bo oto rozpościera się przed nią obcy politycznie świat. Włoszka oprowadza Polskę po miłości, Polka po społeczeństwie, które powoli zaczyna wymykać się władzy i kroczyć ku zmianom. Kamiński bardzo ciekawie rozgrywa tę relację, odpowiednio dawkując to, co prywatne, i to, co publiczne, oraz pokazując, jak umowny jest podział sugerujący możliwość rozdzielenia tych dwóch światów. Bardzo dobre.

 

Jarosław Kamiński, Złodziej bólu, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2024.

wtorek, 28 maja 2024

Rozwój i środowisko (M. Brookwood, Sieroty z Davenport)

 

„Sieroty z Davenport” można czytać jako eseistyczno-reporterską opowieść o ważnym fragmencie historii psychologii, ale i jako reportaż społecznie zaangażowany, odsłaniający, jak często sojuszniczką nauki jest władza i/lub chęć decydowania o cudzym losie. Kategoryczność sądów psychologów, zajmujących się rozwojem intelektualnym dzieci, ma w tym wypadku bardzo mroczne oblicze. Wiąże się ono bardzo dosłownie z odebraniem przyszłości, skazaniem na złe warunki bytowania, odmową dotyczącą podmiotowego traktowania. Historię opowiadaną przez Brookwood w pewnym sensie czyta się jak thriller i kryminał w jednym. To także opowieść o samotnej walce dla dobra sprawy i dla dobra tych, o których nikt się nie upomina. Autorka książki rezygnuje z emocjonalności, nie szantażuje czytelnika dramatycznym charakterem doświadczeń osób uznanych za obiekty badań, nie próbuje pisać manifestu. Jednocześnie jej precyzyjny, głównie relacjonujący i odsłaniający kolejne etapy wydarzeń styl dobrze dokumentuje to wszystko, co się wówczas działo. Brookwood pokazuje też krok po kroku, jak trudno było przełamać dyktat autorytetu i sądów większości. Odsłania manipulacje stojące u źródeł eugeniki. Ci, których dotyczyły badania, byli najmniej ważni, znikali w systemie, z racji napiętnowania zbędnością nie budzili większego zainteresowania. Tymczasem walka między uznaniem, że inteligencja jest czymś stałym i dziedzicznym, a poglądem, że odpowiednie wychowanie i otoczenie może wpływać na rozwój dziecka, staje się tak naprawdę walką między tradycją a nowoczesnością, uprzedmiotowieniem a humanizmem, standaryzacją i dostrzeganiem jednostki, wykluczeniem i dostrzeżeniem. „Sieroty z Davenport” to także historia zamkniętych instytucji traktowanych często jako poligony doświadczalne dla psychologów i psychiatrów. Gdzieś w tle obecna jest również ogromna samotność tych, których uznano za dzieci nierokujące. Bardzo ważne więc wydaje się, że obok opisu działań psychologów, którzy stanęli po stronie owych traktowanych jako zbędne istnień, mamy też mocno zaakcentowany fakt, że obiekty, których los był zdeterminowany decyzjami naukowców i które poddawano badaniom, to po prostu ludzie i jako ludziom im też należy się szacunek. Warto!

 

Marylin Brookwood, Sieroty z Davenport, przeł. Kaja Gucio, Wyd. ArtRage, Warszawa 2024.