Zapraszam również na mój profil na Facebooku: https://www.facebook.com/bernadetta.darska

oraz na moje konto na Instagramie: https://www.instagram.com/bernadettadarska/

środa, 3 grudnia 2025

Na własnych zasadach (Z. Rudzka, Tylko durnie żyją do końca)

 

Najnowsza powieść Zyty Rudzkiej to historia, która nadaje się do równoległego czytania z „Ten się śmieje, kto ma zęby”. I nie chodzi w tym przypadku o sformułowane podobnie tytuły, nie chodzi też tylko o język – tak samo brawurowy, że swoją charakterystyczną dynamiką, łączący to, co niskie, z tym, co wysokie. Elementem łączącym będą bohaterki obu książek – inne, ale jakże podobne w swojej niezależności i gotowości zawalczenia o to, by funkcjonować na własnych zasadach. O ile jednak bohaterka „Ten się śmieje, kto ma zęby” otwiera się na życie i chwyta je pełnymi garściami, o tyle Lida z „Tylko durnie żyją do końca” wydaje się zaklinać tę rzeczywistość, której ciągle nie może odzyskać. Wspomniany brawurowy język okaże się w tym kontekście mniej opisem codzienności, a bardziej próbą jej zaklinania. Dlaczego? Ano chyba dlatego, że dużo w tej historii samotności, przemijania, starzenia się i odchodzenia. Pozorna ekspansywność związana z niestandardowymi wyborami życiowymi jest tak naprawdę szeregiem uników – bohaterka dostrzega zmiany zachodzące w wyglądzie swoich partnerów, w szkole przerwy najchętniej spędza bez innych nauczycieli, mierzy się z odchodzeniem ojca, pozostaje świadoma śmierci innych i tego, jakich wyborów są konsekwencjami. Świetnie rozegrany jest motyw prosiaka Elvisa. Staje się on nośnikiem informacji o emocjach, które budzą napięcie w codzienności przywoływanych w powieści postaci. Słowa wypowiadane przez narratorkę-bohaterkę padają w tempie strzałów z karabinu, swoją energią uwodzą, prowadzą za sobą, ale jednocześnie stanowią rodzaj zagadania i zaklinania rzeczywistości, która – paradoksalnie! – coraz bardziej spowalnia z powodu przemijania. Bardzo dobre.

 

Zyta Rudzka, Tylko durnie żyją do końca, Wyd. W.A.B., Warszawa 2025.


piątek, 28 listopada 2025

Ptaki (I. Wiśniewska, Hjem. Na północnych wyspach)

 

Ilona Wiśniewska zdążyła przyzwyczaić czytelników do wysokiego poziomu swoich reporterskich książek. Nie inaczej jest w przypadku najnowszej publikacji autorki. Kolejny portret północnego świata – tak odległego i niekiedy obcego, a jednak udomowionego i oswojonego – okazuje się historią wyciszoną, skupioną na samotności, skoncentrowaną na niemożności znalezienia dobrego rozwiązania w sytuacjach bez wyjścia. Motywem przewodnim są ptaki. Mewy, które wkraczają w przestrzeń miejską, dla jednych będą podstawą działań prowadzących do ochronnych zagrożonych jednostek, dla innych staną się powodem agresji i chęci wytępienia. Reporterka znakomicie rozgrywa ten wątek literacko. Jest on nie tylko motywem przewodnim, ale i podstawą jednej z głównych opozycji tej opowieści, a mianowicie samotności i więzi z kimś innym. Ten inny bywa człowiekiem, którego nie raz i nie dwa brakuje w kluczowym momencie, ale i właśnie ptakiem – którym trzeba się zaopiekować, który powróci zawsze o tej samej porze roku, który przypomni o tym, że jest coś trwałego w rzeczywistości pełnej niepewności. Ilonę Wiśniewską w tym najbardziej podstawowym sensie interesuje miasto i jego relacja z ludźmi i mewami. Tromsø okazuje się jednak pretekstem do przyjrzenia się tematowi dużo ważniejszemu, czyli kwestii związanej z obcością, byciem u siebie, brakiem lęku przed utratą własnego świata czy umocnieniem się w zdefiniowanej już tożsamości. Dla tej opowieści kluczowe okażą się historie dwóch kobiet. Jedna, oznaczona tylko na własną prośbę inicjałem M., jest imigrantką i pochodzi z Iranu. Zyskała nowy świat, ale ciągle funkcjonuje w trybie „pomiędzy”. Nie może się do końca zakorzenić i nie umie zapomnieć lęku towarzyszącego codzienności, od której uciekła. Druga to Bjørg. Mieszka w swoim rodzinnym domu, ale za chwilę go utraci. Tej cichej katastrofie chyba nie da się zapobiec. Bjørg nawiązuje więź z mewą nazwaną JJ. To ptak będzie jedynym trwałym punktem odniesienia, najwierniejszym, jak się ostatecznie okaże. Problem w tym, że zbliżenie ptaków i ludzi cały czas naznaczone jest zagrożeniem. Człowiek, nawet jeśli próbuje zadośćuczynić temu, że odebrał zwierzętom ich przestrzeń, często zawodzi. Podtrzymuje więc istniejącą granicę między ludźmi a zwierzętami, zaprzecza wspólnemu zadomowieniu i staje się jeszcze bardziej samotny. Bardzo dobre!

 

Ilona Wiśniewska, Hjem. Na północnych wyspach, Wyd. Czarne, Wołowiec 2025.


czwartek, 27 listopada 2025

Człowiek wielu talentów (M. Górlikowski, Ilustrator. Przygody ojca Koziołka Matołka. Tylko dla dorosłych)

 

Fascynująca opowieść! Nie tylko dlatego, że niezwykły okazuje się jej bohater – Marian Walentynowicz, ale i z tego powodu, że jej autor znakomicie rozkłada akcenty, barwnie opowiada i intrygująco rekonstruuje losy opisywanej postaci. Takie połączenie to gwarancja sukcesu, a czyta się tę historię faktycznie świetnie. Choć punkt zaczepienia dotyczy w tym wypadku Koziołka Matołka, a potem także Małpki Fiki Miki, Górlikowski czuwa nad tym, by nie tyle pokazać Walentynowicza jako znakomitego rysownika dla dzieci, co raczej odsłonić paradoks tego oczywistego skojarzenia, prezentując tytułowego ilustratora w wielu innych odsłonach. A te okazują się arcyciekawe i, co chyba najważniejsze, zwykle wielokontekstowe. Lektura tej biografii staje się więc w każdej ze swoich odsłon opowieścią o jednostce, ale i opowieścią o swoich czasach i o określonym środowisku zawodowym. Kiedy więc czytamy na przykład o Walentynowiczu architekcie i plakaciście, otrzymujemy od razu m.in. celny opis bliskiej znajomości z Beckami i specyfiki wykorzystywania przestrzeni do obrazowania związanego z plakatami. Kiedy poznajemy Walentynowicza podróżnika, odkrywamy jego pasję, a odwiedził faktycznie wiele miejsc na świecie, i uświadamiamy sobie szczególność ówczesnego patrzenia na egzotykę – z pozycji kolonialnej i maczystowskiej, co widać chociażby w sposobie uwieczniania półnagich kobiet i dumnie prezentowanych trofeów z polowań. Kiedy czytamy o Walentynowiczu fotografie, odkrywamy go w co najmniej kilku wersjach – portrecisty mieszkańców Afryki, osoby uwieczniającej (nie)codzienność Polskiego Baletu Reprezentacyjnego, fotoreportera wojennego czy obserwatora procesów norymberskich. Kiedy odsłania się przed nami Walentynowicz na wojnie, wówczas nie mamy wątpliwości, że wojna nie przynosi niczego dobrego. To on portretuje 1 Dywizję Pancerną gen. Maczka i to on pisze „Wojnę bez patosu”. Kiedy z kolei przyglądamy się Walentynowiczowi rysownikowi, odkrywamy go i jako genialnego ilustratora opowieści dla dzieci, i inteligentnego karykaturzystę, i autora rysunków erotycznych, i osobę potrafiącą planować historie w odcinkach dla dorosłego czytelnika. Górlikowski, opisując swojego bohatera, ujawnia również trochę z warsztatu biografisty. Wielką metaforą w tej opowieści staje się strych. To tam w zakurzonych pudłach zgromadzone zostały prawdziwe skarby dotyczące życia Walentynowicza. Częściowo więc towarzyszymy autorowi w ich odkrywaniu. Na uwagę zasługuje wspomniana już umiejętność łączenia tego, co jednostkowe, powiązane z biografią bohatera, i tego, co dotyczy przemian społecznych, politycznych i obyczajowych. Bardzo ciekawie, bo na przykładzie Walentynowicza, pokazany zostaje chociażby konflikt Sikorskiego z sanacyjnym środowiskiem. Intrygujący jest wątek dostosowywania rysunków o Koziołku Matołku do „swoich czasów”, a także ważne zaakcentowanie potrzeby interpretowania konkretnych działań i poglądów z uwzględnieniem kontekstu historycznego. Bardzo dobre!

 

Marek Górlikowski, Ilustrator. Przygody ojca Koziołka Matołka. Tylko dla dorosłych, Wyd. Znak, Kraków 2025.