Zapraszam również na mój profil na Facebooku: https://www.facebook.com/bernadetta.darska

oraz na moje konto na Instagramie: https://www.instagram.com/bernadettadarska/

piątek, 31 sierpnia 2018

Trochę za mało (M. Kozłowska, Stopa od nogi)

Powieść Marty Kozłowskiej reklamowana jest bardzo interesująco. Pojawiają się takie określenia jak „satyryczna baśń, groteskowa odyseja przez współczesność, ukazaną w krzywym zwierciadle”, czy „surrealistyczna, zabawna i błyskotliwa powieść drogi”. Czy faktycznie są to określenia pasujące do utworu autorki? I tak, i nie. Częściowo tak, bo to proza z dużym potencjałem. Na uwagę zasługuje język, jakim dla opisu rzeczywistości posługuje się Kozłowska. Jest niebanalny, barwny, momentami zabawny, w innych miejscach inteligentnie złośliwy, pomysłowy. Już zresztą tytuł książki na to wskazuje. Z jednej strony jest odniesieniem do pewnej ważnej dla całej historii postaci, z drugiej może być interesującą metaforą konieczności dostrzeżenia w sobie absurdu i przymusu wyzwalającego przełamanie ograniczeń. Jednocześnie wspomniane określenia okazują się komplementami na wyrost. Bo choć językowo zapowiada się ciekawie, to jednak autorce ewidentnie brakuje pomysłu na fabułę. Ta z jest bowiem wątła, nijaka, sztucznie chropowata.

Marta Kozłowska, Stopa od nogi, Wyd. W.A.B., Warszawa 2018.


[przeczytana jako e-book na czytniku PocketBook Touch HD2 Ruby Red]

czwartek, 30 sierpnia 2018

Świat wokół (Z. Smith, Widzi mi się)

Zbiór esejów, felietonów, recenzji i przemówień Zadie Smith budzi mieszane odczucia. Formalnie faktycznie mamy do czynienia z taką właśnie mieszankę, a teksty zebrane w jeden tom wybrzmiewają miejscami ciekawie, miejscami banalnie. Choć autorka stwierdza, iż jej myślenie o literaturze i sztuce opiera się często na intuicji, to jednak trudno ową intuicję uznać za właściwą podstawę wszystkich analiz. O ile na przykład jej krótkie impresje porównawcze dotyczące tańca różnych artystów wypadają ciekawie, o tyle już rozważania o literaturze nieco mniej efektownie. Nie zawsze też udaje jej się uniknąć banału w analizach dotyczących współczesnego sposobu komunikowania się. Tekst poświęcony Facebookowi jest wyjątkowo mało odkrywczy i powtarza właściwie wszystko to, co o mediach społecznościowych dobrze wiemy. Interesująco wypadają te fragmenty, które mają charakter autobiograficzny i związane są z awansem społecznym autorki. Widać w nich krytyczny pazur, spostrzegawczość i umiejętność dostrzeżenia tego, co niekiedy umyka, gdy pewne niuanse nie są nam znane. Czy zatem czytać? Na wyrywki tak, choć bez oszukiwania siebie, że obcujemy z lekturą szczególnie wysublimowaną.


Zadie Smith, Widzi mi się, przeł. Justyn Hunia, Jerzy Kozłowski, Agnieszka Pokojska, Wyd. Znak, Kraków 2018.

środa, 29 sierpnia 2018

Cienka granica (O. Hund, Psy ras drobnych)

Tego debiutu nie wolno przeoczyć! Proza krótka, ale przemyślana, mocna, grająca na emocjach, ale precyzyjnie operująca słowem, miejscami straszna, a nawet przerażająca, miejscami zabawna, pełna ożywczej energii likwidującej obojętność. Miejsce, w którym rozgrywa się akcja to szpital psychiatryczny, choć mówienie w tym wypadku o akcji sugeruje logiczny ciąg wydarzeń, którego tutaj tak naprawdę nie ma. Choć Olga Hund opisuje szaleństwo, to jednak jej bohaterka okazuje się kimś bardzo racjonalnym w tym świecie, w którym wydarzyć się może wszystko i wszystko trzeba próbować zrozumieć. Krótkie sceny, obrazy, migawki ze szpitalnej codzienności nie oswajają rzeczywistości. Wręcz przeciwnie, pokazują, że w portretowanym świecie trwa wojna. Wszystkich ze wszystkimi. Lekarzy i pielęgniarek z pacjentami, pacjentów przebywających w odosobnieniu dłużej z tymi, którzy są na leczeniu krócej, tych, którzy coś rozumieją, z tymi, którzy stracili kontakt z rzeczywistością. Wreszcie można też mówić o walce na poziomie indywidualnym – między tym, kim się próbuje być, by skutecznie udawać, a tym, kim się jest w środku. Oldze Hund udaje się pokazać szaleństwo jako metaforę samotności w tłumie. Jedyną reakcją na wykluczenie staje się zbudowanie czegoś alternatywnego, a że takie próby mają zwykle kruche fundamenty, nic więc dziwnego, że pacjenci powracają do szpitala, od którego próbują uciec. Bardzo dobre.


Olga Hund, Psy ras drobnych, Wyd. korporacja ha!art, Kraków 2018.

wtorek, 28 sierpnia 2018

Niespełnienie (J. Cabré, Podróż zimowa)

„Podróż zimowa” to raczej lektura dla fanów autora, niż dla tych, którzy zamierzają po raz pierwszy zetknąć się z twórczością katalońskiego pisarza. Cabré, tak interesujący w powieściach, w krótkiej formie odnajduje się nieco mniej. Widać w tych tekstach pewną sztuczność, formalne podporządkowywanie historii przypowieściowym, nieco moralizatorskim w tonie, ograniczeniom, a nawet pewną pretensjonalność i nieładnie w tym wypadku wybrzmiewającą staroświeckość. „Podróż zimowa” przypomina ćwiczenia pilnego i zdolnego ucznia, pozornie dobrze wykonane, a jednak z pewną fałszywą nutą wynikającą z tego, co można by określić brakiem serca do zadania. Owszem, uważny czytelnik znajdzie w opowiadaniach z tomu dobrze znane dla twórczości Cabré motywy. Mamy więc tutaj silne związki tego, co się dzieje, z muzyką, mamy próbę oddania rytmu i wpływania życia na muzykę oraz muzyki na życie, mamy samotność, niespełnienie, życiowy ciężar obcowania na co dzień ze sztuką, czy gotowość ucieczki przed szczęściem po to, by radość nie okazała się rozczarowaniem. A jednak nie są to historie, które czytelnika angażują. Nie są to też opowieści, które w czytelniku zostają. Szkoda.

Jaume Cabré, Podróż zimowa, przeł. Anna Sawicka, Wyd. Marginesy, Warszawa 2018.


[przeczytana jako e-book na czytniku PocketBook Touch HD2 Ruby Red]

poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Mieć pozytywny punkt odniesienia (W. Sawicka, Wyspy szczęśliwe; Czas próby)


Obie powieści Wioletty Sawickiej to przykład popularnej literatury kobiecej na dobrym poziomie. Autorka decyduje się na odważny gest, bo opowieść współczesną, związaną z perypetiami oszukanej, zdradzonej i zmuszonej do toczenia prywatnej wojny na wielu frontach bohaterki, łączy z historią z przeszłości, związaną z trudnymi dziejami mieszkańców Warmii i Mazur tuż po II wojnie światowej. Gest odważny, bo nie zawsze, powiedziałabym nawet, że rzadko, w literaturze popularnej taki mariaż się udaje. Sawicka unika pretensjonalności opisu, opisywane okrucieństwo nie potrzebuje bowiem egzaltacji i emocjonalności. Jest to szczególnie ważne nie tylko z tego powodu, że zyskują na tym czytelnicy, ale i dlatego, że autorka bazuje na autentycznych przeżyciach osoby, która zechciała podzielić się z nią swoimi wspomnieniami. Dramat kobiety, która widziała to, co przydarzyło się jej bliskim i sama cudem, choć na zawsze okaleczona fizycznie i psychicznie, ocalała, zostaje powiązany z losami Joanny. Marcie, bo tak ma na imię owa doświadczona przez los kobieta, udaje się odzyskać radość życia i zbudować dom, w którym może zamieszkać każdy, kto szuka ciepła, serdeczności i przyjaźni. To miejsce, do którego właściwie przypadkowo trafia Joanna staje się rodzajem realnego lekarstwa na to wszystko, co właśnie bohaterka przeżywa i czego w najśmielszych pesymistycznych wizjach nie była sobie w stanie wyobrazić. Wątek owego domu, w którym znajdują spokój i ocalenie różni ludzi połamani przez życie i tych, których mieli nigdy nie zawieść, przypomina w swoim klimacie świat opisany w powieści „Dziewięć bied i jedno szczęście” Marii Kann. „Czas próby” jest kontynuacją „Wysp szczęśliwych”, warto więc czytać książki we właściwej kolejności. Optymistyczny przekaz nie jest w tym wypadku przesłodzony, wręcz przeciwnie Sawicka zdaje się słusznie sugerować, że są rany, które trudno zagoić, a szczęście bywa kruche, trzeba więc o nie dbać na co dzień.

Wioletta Sawicka, Wyspy szczęśliwe, Wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2017; Czas próby, Wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2018.


[przeczytana jako e-book na czytniku PocketBook Touch HD2 Ruby Red]

niedziela, 26 sierpnia 2018

Szacunek dla zwierząt (D. Gzyra, Dziękuję za świńskie oczy. Jak krzywdzimy zwierzęta; C. Safina, Poza słowami. Co myślą i czują zwierzęta)


Zarówno książkę Dariusza Gzyry, jak i Carla Safiny, można czytać równolegle, gdyż poruszane przez autorów problemy bardzo interesująco i przekonująco się uzupełniają. Z jednej strony w przypadku „Dziękuję za świńskie oczy” mamy do czynienia z merytorycznie dobrze podbudowaną, opierającą się na sugestywnej argumentacji, zaangażowaną publicystyką, z drugiej w „Poza słowami” natkniemy się na emocjonalne niekiedy, bardzo empatyczne, poparte długoletnią obserwacją zwierząt wnioski odsłaniające podmiotowy charakter jestestwa opisywanych stworzeń. Na uwagę zasługują metaforyczne i mocne w swoim ideowym przekazie tytuły książek. Bardzo dobrze już na początku naprowadzają na to, z czym będziemy mieć do czynienia w trakcie lektury. U Gzyry świńskie oczy to nie tylko wzruszające, mądre, ciepłe spojrzenie świnki znajdującej się na okładce, to także brutalne w swoim wydźwięku podziękowania dzieci, które jako pamiątkę z rzeźni otrzymały właśnie świńskie oczy (sic!). Safina z kolei bardzo celnie sygnalizuje tytułowa metaforą to, jak wiele w życiu, w komunikowaniu się zwierząt i w okazywaniu przez nie uczuć dzieje się między słowami. W efekcie zderzamy się z narracjami etycznie nieobojętnymi. Z jednej strony wprost zostaje powiedziane, jak nieracjonalne i cyniczne jest krzywdzenie zwierząt, z drugiej zaakcentowane zostaje, jak wiele emocjonalnego dobra otrzymać możemy od naszych braci mniejszych, jeśli tylko okażemy im troskę i szacunek. Warto.


Dariusz Gzyra, Dziękuję za świńskie oczy. Jak krzywdzimy zwierzęta, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2018; Carl Safina, Poza słowami. Co myślą i czują zwierzęta, przeł. Dominika Dymińska, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2018.

piątek, 24 sierpnia 2018

Nadzieja jako strata (M. Gessen, Będzie to, co było. Jak totalitaryzm odradza się w Rosji)

Znakomity reportaż. Przemyślany, literacko i kompozycyjnie bez zarzutu, stopniujący napięcie, zaangażowany, ale daleki od tendencyjności. Skłaniający do myślenia, bo włączający czytelnika w opisywane wydarzenia. Rekonstruujący proces dziejący się na naszych oczach, a często, zwłaszcza wtedy gdy zabraknie słów do nazwania tego, co się dzieje, niedostrzegany. Gessen krótko informuje o własnej pozycji biograficznej, zaznaczając że sama jest ofiarą tego, co w Rosji się dzieje i działo. Polityka wpływa więc na jej życie, choć jednocześnie fakt ten nie jest w tej historii najważniejszy. Autorka decyduje się na oryginalny pomysł. Oto na plan pierwszy wysuwają się historie czwórki młodych ludzi urodzonych w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych. Ważnym punktem odniesienia jest symbolika roku 1984. Nie są to postaci anonimowe, ale poprzez funkcjonowanie w konkretnym środowisku w ich życiorysie odbija się najnowsza historia Rosji. Masza, Żanna, Sierioża i Liosza są więc z jednej strony konkretami, z drugiej służą do zobrazowania tego, co dotyczy całego społeczeństwa i pokolenia, które miało dorastać w kraju demokratycznym. Dzięki nietraceniu z oczu tego, co działo się w okresie rządów Stalina, Gessen udaje się pokazać, jak trwała była przemiana w ludzi, dla których komunizm był czymś najważniejszym na świecie. W tle mocno więc wybrzmiewa pytanie, czy państwo skażone tą ideologią jest w stanie się zmienić? Ważnym elementem wątpliwości w tym względzie jest to, co dzieje się za prezydentury Putina i co przyjmowane jest przez Rosjan w dużym stopniu z biernością. Walka, a więc głos opozycji, okazuje się stopniową utratą jakiejkolwiek nadziei na lepsze jutro. To, że rezygnują właśnie najmłodsi, jest szczególnie przygnębiające. Reportaż Gessen staje się także przejmującym świadectwem dziedziczenia z pokolenia na pokolenie pewnych postaw – tych dobrych i tych złych. To również celne sportretowanie trudności, jakie wiążą się z odzyskaniem tej wiary w przyszłość, której nigdy tak naprawdę się nie posiadało i która zawsze traktowana była jako coś irracjonalnego. Lektura obowiązkowa.

Masha Gessen, Będzie to, co było. Jak totalitaryzm odradza się w Rosji, przeł. Magdalena Iwińska, Wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2018.


[przeczytana jako e-book na czytniku PocketBook Touch HD2 Ruby Red]

środa, 22 sierpnia 2018

O Brytyjczyku, który stał się Holendrem (B. Coates, Skąd się biorą Holendrzy?)

Książka Bena Coatesa, choć jest opowieścią o osobistym odkrywaniu i poznawaniu Holandii, tak naprawdę staje się ciekawie, bo wielogłosowo i różnorodnie, zaplanowanym przewodnikiem po kraju. Autora interesuje właściwie wszystko. Pisze więc o kolonialnej odsłonie historii Holandii, o religii, o tolerancji, o domach publicznych, o okresie II wojny światowej, o używkach, o zamożności przy małym nakładzie pracy i o piłce nożnej. Wszystkie opisywane zjawiska interesują go jako proces. Otrzymujemy więc zazwyczaj zgrabnie i sugestywnie przedstawiony krótki powrót do przeszłości przy jednoczesnym nietraceniu z oczu teraźniejszości. W efekcie dowiadujemy się, jak doszło do tego, co teraz jest normą i obyczajem, oraz jak pewne tradycje się zmieniały. Coates nie pisze reportażu, nie stara się również przedstawić czytelnikowi zapisków z podróży, to raczej próba prezentacji tego, co ważne, by odkryć holenderską specyfikę, zrozumieć ją i zaakceptować. Jak skuteczna to jest narracja, potwierdza klamra, na jaką zdecydował się autor. Na początku jest Brytyjczykiem, który w Holandii czuje się trochę dziwnie. Na końcu staje się właściwie Holendrem, bo kiedy wyjeżdża do Wielkiej Brytanii, to w ojczyźnie czuje, że nie jest u siebie i tęskni za krajem, który opuścił.


Ben Coates, Skąd się biorą Holendrzy?, przeł. Barbara Gutowska-Nowak, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2018.

wtorek, 21 sierpnia 2018

Polowanie na człowieka (B. Underdown, Czarownice z Manningtree)

Powieść Underdown to bardzo ciekawy przykład prze-pisywania historii w taki sposób, by opowiedzieć ją z innej niż wcześniej perspektywy. Autorka rekonstruuje biografię i działalność angielskiego łowcy czarownic, Matthew Hopkinsa. Opowiada jednak o nienawiści i szaleństwie rozpętanych przez mężczyznę inaczej, bo z perspektywy kobiety. Narratorką i zarazem autorką dziennika, w którym spisywane są wydarzenia, jest siostra Matthew, Alice. Od początku mamy do czynienia z ciekawym zderzeniem przeciwieństw – ona jest osobą niepokorną, która wbrew woli brata poślubia syna służącej i wyjeżdża do Londynu, on wiedzie życie samotne, zostaje na prowincji i kiedy siostra do niego przyjeżdża, celebruje właśnie swój najlepszy czas – czas władzy, czas nienawiści, czas pogardy. Autorce udaje się przekonująco zrekonstruować absurd myślenia osób typujących wybrane kobiety na czarownice. Sugestywnie oddaje bezradność ofiar, łatwość kierowania tłumem, pychę mężczyzn i przekonanie o wyższości ich płci nad kobietami, podwójną moralność sędziów i skłonność do przemocy tych, którzy deklarowali rzekomą chęć oczyszczenia świata z wpływów Szatana. Underdown pokazuje, jak rozprzestrzenia się zło w podwójnym wymiarze, tym prywatnym, kiedy Matthew stopniowo zniewala Alice i podporządkowuje ją sobie, zmuszając do biernego wsparcia jego działań, i tym publicznym, kiedy ludzie w kolejnych miejscowościach poddają się nienawiści, jaką przynosi ów poszukiwacz czarownic. Dużym atutem powieści są dobrze rozrysowane psychologicznie postaci, także te drugoplanowe. Nie tylko więc trzyma w napięciu to, co dzieje się między rodzeństwem, ale i emocjonalnie przekonująca jest relacja między Alice a służącymi (jedna jest nieśmiała i z przerażeniem patrzy na to, do czego zmusza ją pan, druga z sadystycznym upodobaniem pomaga męczyć potencjalne ofiary), Alice a teściową (kobieta ukrywa wiele tajemnic dotyczących rodziny bohaterki i wykazuje się życiową mądrością), czy Alice i Rebeccą (wyjątkowo dramatyczna postać, wobec której narratorka ma ambiwalentne odczucia, by ostatecznie wspierać ją w chwili najwyższej próby). Zdecydowanie warto.

Beth Underdown, Czarownice z Manningtree, przeł. Magdalena Rychlik, Wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2018.


[przeczytana jako e-book na czytniku PocketBook Touch HD2 Ruby Red]

poniedziałek, 20 sierpnia 2018

Wobec końca świata (J. Pilch, Żywego ducha)

Koniec świata w wydaniu Pilcha ma wymiar szczególny. Autor pozostaje wierny stylistyce, jaką uprawiał przez lata, jednocześnie poszerza swoje refleksje o mocny, a właściwie z utworu na utwór mocniejszy, rys autoironiczny. Spełniona Apokalipsa opisana w powieści niejednokrotnie więc wywoła śmiech w trakcie lektury. Pilch jest w tej powieści inteligentny, literacko bez zarzutu, ironiczny, nieco cyniczny nawet, zabawny. Pisze prozę w eseistycznym tonie lub, inaczej rzecz ujmując, esej w literackiej odsłonie przypowieści na opak. „Żywego ducha” to proza przemyślana, powracająca do dobrze znanych z twórczości autora motywów, udowadniająca sens ciągłości, daleka od wtórności. Na szczególną uwagę zasługują te fragmenty, które dotyczą przemijania ciała i trwałości ducha oraz samotności pisarza. Kwestia pierwsza wiąże się z chorobą, starzeniem się, uważniejszym wsłuchiwaniem się w siebie, fizycznym odczuwaniem własnej kruchości. Druga natomiast to znakomite, bo odarte z patosu, błyskotliwe i zabawne refleksje dotyczące niemożności pisania dla samego siebie i konieczności posiadania czytelników. W świecie, w którym braknie odbiorców, a pisarz pozostaje sam, literatura przestaje mieć sens. Pilch pisze więc tak naprawdę niezwykle interesujący manifest dekonstruujący ocalenie tkwiące w słowie. To komunikacja jest podstawą przetrwania. Człowiek potrzebuje drugiego człowieka po to chociażby, by zademonstrować własne istnienie. Bardzo dobre.


Jerzy Pilch, Żywego ducha, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2018.

niedziela, 12 sierpnia 2018

Nie taka piękna miłość (D. Malovic, Miłość made in China. Jak kochają Chińczycy?)

Tytuł książki może sugerować, iż będziemy mieć do czynienia z tematem lekkim i przyjemnym, utrzymanym w stylistyce nieco sentymentalnej i żartobliwej. Skojarzenie z poradnikiem/przewodnikiem, w tym wypadku o charakterze reporterskim, nasuwa się samo. Na szczęście opowieść Malovica daleka jest od tego typu popkulturowego potraktowania problemu. Co więcej, miłość, sportretowana w książce na różne sposoby, okazuje się źródłem cierpienia kontrolowanego systemowo i systemowo uregulowanego. Tytułowe uczucie faktycznie ma swoją specyfikę w Chinach. Oczywiście, nie z tego powodu, że Chińczycy kochają inaczej, bo tak nie jest, ale wieloletnie kontrolowanie przez państwo życia prywatnego i intymnego (np. polityka jednego dziecka) zbiera swoje żniwo. Malovic stara się opowiedzieć o miłości w chińskich realiach, skupiając się głównie na współczesności, ale nie traci też z oczu nie tak odległej przeszłości. Mocno wybrzmiewają więc konsekwencje Rewolucji Kulturalnej. Życie uczuciowe zostaje sportretowane jako jeszcze jeden biznes. Zwieńczeniem transakcji jest małżeństwo. Widać to szczególnie na przykładzie dyskutowania rodziców przyszłych małżonków o wzajemnych zobowiązaniach, w treści ofert biur matrymonialnych i kontrolowanej przez biura korespondencji, czy przeglądaniu i ocenianiu ogłaszających się i uczestniczących w wyścigu singli, akceptowanych lub nie przez rodziców wyręczających w wyborze swoje dorosłe dziecko. To opowieść o uprzedmiotowieniu, którego nikt nie zamierza przełamywać, i o świecie, którego reguły poddają kontroli to, co zwykle należy do decyzji i woli kochających się ludzi. Malovic pozostaje reporterem zdziwionym, choć przesadnie nie akcentuje obcości tego, co opisuje. Momentami ma się wrażenie zbyt powierzchownego potraktowania niektórych wątków. Autorowi zdarza się przemycanie ideowego kontekstu wielu sytuacji, choć w kilku momentach chciałoby się, aby mniej pędził do kolejnego zagadnienia i zatrzymał się trochę dłużej przy tym akurat opisywanym. Gdzieś w tle wybrzmiewa nadzieja na zmianę. Ciągle za wcześnie jednak, by dokonała się ona w całym społeczeństwie, czas jednak, tak się wydaje, by wcielali ją w życie konkretni ludzie.


Dorian Malovic, Miłość made in China. Jak kochają Chińczycy?, przeł. Ewa Kucharska, Wyd. Znak, Kraków 2018.

sobota, 11 sierpnia 2018

Między legendą a zwyczajnością (E. Marat, Sen Kolumba)

„Sen Kolumba” warto czytać po zaznajomieniu się z „Made in Poland”, znakomitą rozmową ze Stanisławem Likiernikiem, przeprowadzoną przez autora oraz Michała Wójcika. Dobrze jest też znać „Kolumbów. Rocznik 20” Romana Bratnego, ale ta lektura wydaje się co najmniej oczywista. Bohaterem tego fascynującego reportażu biograficznego, śledztwa historycznego i awanturniczej nieco opowieści pokoleniowej jest Krzysztof Sobieszczański. To jego pseudonim – „Kolumb” – stał się inspiracją dla Romana Bratnego. Z kolei biografia Likiernika w dużej mierze odzwierciedla losy powieściowego Kolumba. Roman Bratny i Andrzej Mularczyk, brat pisarza, pojawiają się zresztą na kartach książki Marata, podobnie jak Likiernik. Warto docenić fakt, iż autor nie poprzestaje na przedstawieniu czytelnikowi arcyciekawego życiorysu, ale również dopuszcza odbiorcę częściowo do swojego warsztatu reportersko-historycznego. Ciekawe okazują się bowiem przypisy i znajdujące się w nich odniesienia, dopowiedzenia, uzupełnienia. Publikacja okazuje się także interesująca pod względem literackim. Widać, że autor szuka właściwej i najlepszej formy dla biografii Sobieszczańskiego. Pojawiają się więc fragmenty dynamizujące opowieść poprzez swoją literackość, natkniemy się na typowo historyczne, drobiazgowe, ale ciągle atrakcyjne rekonstruowanie faktów, przeczytać możemy również o tym, że niektóre wydarzenia i zachowania są tylko, a może aż, prawdopodobne i już nikt nie będzie w stanie potwierdzić, jak było faktycznie. To unikanie kategorycznego tonu w rozpoznaniach budzi zaufanie, bo pokazuje, że historyczne śledztwo opiera się w dużej mierze na pytaniach i czasami kilku alternatywnych odpowiedziach. Choć autor koncentruje się na Sobieszczańskim, nie unika takiego trybu opowieści, który pozwala na potraktowanie tej historii jako świadectwa pokoleniowego. Bardzo ważnym elementem jest unikanie sztucznego gloryfikowania bohatera. Z jednej strony pokazane jest, jak wiele wymagała od tych młodych ludzi ówczesna rzeczywistość i oni sami, z drugiej ich życie też było pełne błędów, potknięć, zachowań niekoniecznie godnych podziwu. Pokazanie ludzkiego wymiaru tego, co po latach przedstawiane bywa bez niuansowania i jednoznacznie to niewątpliwy atut książki. Warto.


Emil Marat, Sen Kolumba, Wyd. W.A.B., Warszawa 2018.

środa, 8 sierpnia 2018

Więzi nie do przerwania (A. Tuszyńska oraz D. Barczak-Perfikowska, G. Latos, E. Strzałkowska, W. Wejman, Bagaż osobisty po Marcu)

„Bagaż osobisty po Marcu” to publikacja szczególna nie tylko ze względu na losy bohaterów, których życiorysy poznajemy. Te zresztą są arcyciekawe. Osoby zainteresowane konsekwencjami pamiętnego Marca ’68 roku na pewno zresztą natknęły się na opisy przynajmniej niektórych biografii w innych książkach na ten temat. „Bagaż osobisty po Marcu” jest tytułem nietypowym z powodów koncepcyjnych. Na uwagę zasługuje współpraca doświadczonej pisarki, Agaty Tuszyńskiej, z jej młodszymi, będącymi na początku swojej twórczej drogi współpracowniczkami. Możemy domyślić się, że mamy do czynienia nie tylko z tym, co możemy czytać, ale i z szeregiem dodatkowych rozmów, sporów, pomysłów wpływających na ów ostateczny efekt. Na pewno ciekawie rezonować musiała również kwestia osobistego zaangażowania Tuszyńskiej – jeden z bohaterów opowieści to jej zmarły mąż – oraz inna pokoleniowo perspektywa pozostałych autorek. Warto docenić również piękne wydanie książki. Przemyślane wyeksponowanie zdjęć, metaforyczność stron tytułowych, pozostanie na poziomie symboliki tam, gdzie dosłowność mogłaby być przesadą – to wszystko powoduje, że obcujemy z projektem bardzo wysmakowanym edytorsko. Punktem wyjścia są zresztą zdjęcia zrobione podczas pożegnania na Dworcu Gdańskim. Mamy do czynienia z narracją wielogłosową, ale i jednostkową jednocześnie. To, co pokoleniowe i dotyczące opisywanej grupy przyjaciół, nie kłóci się z tym, co prywatne i intymne. Z jednej więc strony otrzymujemy opowieść o brutalnie przeciętych życiorysach, o wyborach, na które nikt nie był gotowy, z drugiej o obezwładniającym strachu rodziców pamiętających czas Holocaustu i naiwności ich dorastających dzieci, często nazbyt ufnie patrzących w przyszłość. Doświadczenia pierwszych uniesień miłosnych i fascynacji intelektualnych korespondują z rozczarowaniem i upokorzeniem będącymi konsekwencją wykluczenia i stygmatyzacji. Antysemityzm, który zaczyna decydować o życiu ludzi, nie tylko przypomina przeszłość, ale i nieuchronnie decyduje o przyszłości marginalizowanych. W efekcie książka ta okazuje się bardzo ciekawym portretem różnic klasowych w znienawidzonej wówczas społeczności, uprzywilejowania opisywanej grupy przyjaciół związanego z przynależnością rodziców do ówczesnych elit, wreszcie intelektualnej podbudowy ówczesnych sporów oraz odniesionego na emigracji sukcesu tych, których wówczas nie chciała ich własna ojczyzna. Lektura obowiązkowa.


Agata Tuszyńska oraz Dorota Barczak-Perfikowska, Grażyna Latos, Elżbieta Strzałkowska, Wioletta Wejman, Bagaż osobisty po Marcu, Wyd. Dom Spotkań z Historią, Warszawa 2018.

wtorek, 7 sierpnia 2018

Podróż w głąb siebie (M. Janiszewski, Ortodroma)

„Ortodroma” to rzecz literacko niezwykła. Krótka, a pełna sensów. Typowa w swoim zamyśle, a jednak mocno zaskakująca. Pięknie napisana, sensualna, ale i bardzo mocna, daleka od sentymentalizmu i taniej emocjonalności. Połączenie prozy poetyckiej, filozoficznego eseju, intymnego dziennika podróży, zapisków zderzających to, co historyczne, z tym, co współczesne, wreszcie reportażu. Ta nieoczywistość gatunkowa, stylistyczna i tematyczna nie ma nic wspólnego z eksperymentowaniem na pokaz. Jest raczej wcielaniem w życie przekonania, że są sprawy, doświadczenia, przeżycia, które wymykają się oczywistym klasyfikacjom i wymagają nadzwyczajnego potraktowania. Janiszewski decyduje się na gest reportersko dobrze znany. Rusza śladami podróży, która odbyła się w 1914 roku, a jej celem była Antarktyda. Katastrofa, jaka stała się udziałem uczestników wyprawy sprzed lat, jest pretekstem do zmierzenia się z materialnym i fizycznie odczuwalnym doświadczeniem ostateczności. W powtórzeniu, jak chciałby Deleuze, odsłania się różnica. Ekstremalne warunki nie tyle mają przywoływać to, co wydarzyło się w przeszłości. Okazują się przede wszystkim doskonałą okazją do zadania sobie pytań, które w innych okolicznościach nigdy by nie padły. Podróż zyskuje wymiar głęboko egzystencjalny, a najważniejsze staje się nie tyle dotarcie do celu, co raczej wejrzenie w głąb siebie i dostrzeżenie tego, co wcześniej było niezauważane. Bardzo dobre.

Mateusz Janiszewski, Ortodroma, Wyd. Znak, Kraków 2018.

niedziela, 5 sierpnia 2018

Melancholia do opisania (M. Marcinów, Historia polskiego szaleństwa. Tom 1: Słońce wśród czarnego nieba. Studium melancholii)

Publikacja Miry Marcinów, choć pozostaje pracą naukową, jest jednocześnie lekturą atrakcyjną nie tylko dla specjalistów, ale i dla tych, których interesuje kulturowe funkcjonowanie szaleństwa oraz społeczne interpretowanie tego, co za szaleństwo bywa uznawane. W tomie pierwszym autorka koncentruje się na melancholii, rekonstruując proces stopniowej medykalizacji choroby duszy i smutku oraz procesy stygmatyzacji, wykluczenia oraz uprzedmiotowienia związane z uznaniem kogoś za chorego. Marcinów zauważa: „[…] melancholia – przez wieki utożsamiana z obłędem per se – zdaje się czymś najbliższym ogólnej kategorii choroby psychicznej. W związku z tym prześledzenie psychologicznej charakterystyki choroby umysłowej w dziewiętnastowiecznej psychiatrii polskiej wydaje się silnie korespondować z dziejami dyskursywnego myślenia o zadumie” (s. 23). Autorka wyraża zdziwienie, iż do tej pory nie powstało opracowanie dziejów polskiej psychopatologii. Jak ciekawe to zagadnienie, widać po lekturze książki Marcinów. Stosowane nazewnictwo, argumentowanie dotyczące choroby, wreszcie proponowane sposoby leczenia i uzasadnianie działań związanych z podporządkowaniem pacjenta czyjejś władzy okazuje się pasjonującą historią tracenia wolności, posiadania władzy, szukania odpowiedzi, łatwego klasyfikowania i nie zawsze możliwego dotarcia do sedna problemu. Warto zwrócić uwagę, jak myślenie poszczególnych lekarzy podporządkowane było ówczesnemu postrzeganiu płci (uprzywilejowana sytuacja mężczyzn) oraz przynależności do danej klasy społecznej (biedni i niewykształceni łatwiej byli kojarzeni z tym, co złe i mroczne). Kwestia ta to zresztą interesujący pretekst do przeczytania tej publikacji nie tylko jako książki przyglądającej się chorobie psychicznej „w sidłach medycyny”, ale i opowiadającej o obyczajach, ideach, zderzeniu przyszłości z przeszłością, a wszystko to w cieniu tych samych medycznych sideł. Ważną częścią publikacji jest antologia tekstów dziewiętnastowiecznych ekspertów od chorób duszy. Jak ważna w klasyfikacji i postępowaniu była płeć pacjenta, pokazuje to, że i w antologii podzielono wypowiedzi ówczesnych znawców na te, które dotyczą kobiet i te, które powiązane są z mężczyznami. Znakomitym uzupełnieniem są zdjęcia – fascynujące świadectwo czasów i ówczesnej mentalności .Warto.


Mira Marcinów, Historia polskiego szaleństwa. Tom 1: Słońce wśród czarnego nieba. Studium melancholii, Wyd. Fundacja Terytoria Książki, Gdańsk 2018.

sobota, 4 sierpnia 2018

Udane powroty (S. Grzesiuk, Boso, ale w ostrogach)

Już przy ponownej lekturze „Pięciu lat kacetu” wspominałam, że wznowienie książek Stanisława Grzesiuka to strzał w dziesiątkę. Mamy bowiem do czynienia z lekturą z kręgu tych, które można by określić mianem obowiązkowych. Bardzo ciekawym i ważnym uzupełnieniem jest wzbogacenie wznawianych tytułów o fragmenty wcześniej ocenzurowane. Są one wyróżnione w tekście, tak więc bez problemu możemy się zorientować, o które sceny chodzi. W przypadku „Boso, ale w ostrogach” owe dodatkowe fragmenty okazują się bardzo ciekawe, barwne, znakomicie uzupełniają klimat opisywanej rzeczywistości. Autobiograficzny charakter opowieści Grzesiuka nie kłóci się z literackością tekstu, przejawiającą się w jego chropowatości, zamierzonym odtworzeniu charakteru języka mówionego, gawędziarskim stylu, kolokwializmach będących dowodem wierności w stosunku do samego siebie. To, co szczególnie uderza przy ponownej lekturze to z jednej strony bardzo wyraziście rozrysowany etos człowieka z nizin opierający się na honorze, godności, lojalności, ale i cwaniactwie, umiejętności kombinowania, gotowości stanięcia twarzą w twarz z przeciwnikiem czy po prostu szczerości, z drugiej natomiast trwałość wszechobecnej klasowości stosunków prywatnych i służbowych (tych w kamienicy, w fabryce, w wojsku czy na ulicy). Zwłaszcza te ostatnie Grzesiuk odtwarza nadzwyczaj celnie, zabawnie, błyskotliwie, ale i ze świadomością wykluczenia, będącego konsekwencją urodzenia się w takiej a niej innej rodzinie. Książka do wielokrotnego czytania.

Stanisław Grzesiuk, Boso, ale w ostrogach, Wyd. Prószyński i Ska, Warszawa 2018.


[przeczytana jako e-book na czytniku PocketBook Touch HD2 Ruby Red]

piątek, 3 sierpnia 2018

Mit a her-story (M. Miller, Kirke)

Powieść Madeline Miller to ciekawy przykład prze-pisywania mitów, dostosowywania ich do konkretnego adresata i budowania na ich podstawie opowieści o wyraźnie współczesnych odniesieniach. Można by w tym kontekście przywołać „Opowieści z Zaczarowanego Lasu” Nathaniela Hawthorne’a (mity dla dzieci) czy wydawaną jakiś czas temu przez „Znak” serię „Mit”. Zwłaszcza „Penelopiada” Margaret Atwood ze wspomnianego cyklu mogłaby być w tym przypadku tekstem znakomicie korespondującym z utworem Miller. Tytułowa Kirke, o której z Odysei nie dowiadujemy się przecież dużo, jest w tym wypadku postacią pierwszoplanową – nieoczywistą, zbuntowaną, niezależną, gotową walczyć o to, co dla niej ważne. Historia ta może więc się spodobać nie tylko wielbicielom mitologii. Miller proponuje czytelnikom opowieść z wyraźnie feministycznym wydźwiękiem, a ten wybrzmiewa szczególnie mocno nie tylko w konsekwentnym opisie bohaterki jako osoby silnej, choć odizolowanej od reszty świata, ale przede wszystkim w jej nieco straceńczym związku z Odysem i późniejszej znajomości z Penelopą. Autorka subtelnie miesza to, co typowe dla mitologii, z romansem, powieścią drogi, powieścią inicjacyjną i historią o nieuchronności przeznaczenia. Mamy tu do czynienia z książką z kręgu literatury środka, zgrabnie godzącą mitologiczne rozpoznania ze współczesnym wymiarem decyzji i wyborów bogów, którzy w swojej boskości, nie przestają być bardzo ludzcy. Miller tym samym ma szansę trafić i do tych, którzy szukają po prostu ciekawej historii, i do tych, których interesuje inspirowanie się mitologią i twórcze jej wykorzystywanie..


Madeline Miller, Kirke, przeł. Paweł Korombel, Wyd. Albatros, Warszawa 2018.