Anna
Fryczkowska to jedna z ciekawszych autorek popularnej literatury kobiecej –
poszukująca, nieoczywista, próbująca grać z konwencjami. Z pewnością nie jest,
jak przeczytamy w notce umieszczonej na skrzydełku, „jednym z najbardziej
obiecujących nazwisk polskiej literatury popularnej”. Takie określenie,
zważywszy na dorobek autorki, recepcję jej twórczości i nagrody, jest dosyć
nieuprzejme w stosunku do pisarki. No ale wiadomo nie od dziś, że dziwne bywają
skojarzenia tych, którzy zajmują się promowaniem autorów. Najnowsza powieść
Fryczkowskiej to próba opisu nietypowego związku. W jednym domu żyje Wojtek,
anglista, jego żona Tunia i córka Dobrochna oraz jego kochanka Anita i syn
Janpaweł. Wszyscy się kochają, funkcjonują w przedziwnej symbiozie, wydają się szczęśliwi
bez wyjątku. Oczywiście, do czasu. Bo kiedy mamy do czynienia z pewnym momentem
zwrotnym dochodzi do kryzysu, ale ten, muszę to zdradzić, ostatecznie zostaje
zażegnany. Niekonwencjonalnie, ale jednak. Na czwartej stronie okładki jako wyznawczyni
takiego modelu związku zostaje przywołana Wisłocka z mężem i przyjaciółką.
Zbanalizowanie tej relacji w owym odwołaniu reklamowym jest oczywiste. Osobom
chcącym dowiedzieć się, jak dramatyczna i nieoczywista to była zależność,
polecam lekturę książki Violetty Ozminkowski „Wisłocka. Sztuka kochania
gorszycielki”. Niestety, Fryczkowskiej nie udaje się oddać podobnych niuansów
nawet częściowo. „Żony jednego męża” to najsłabsza powieść autorki. Sztampowi
bohaterowie – żona z prowincji, uwielbia gotować i zajmować się domem, nie
przepada za uprawianiem seksu, typowa kura domowa; kochanka z kolei to kobieta
wyzwolona, aktywna zawodowo, namiętna, lekceważąca typowo domowe obowiązki,
barwny ptak; mąż jest właściwie nijaki, zadowolony z dostępu do obu kobiet,
nieskomplikowany emocjonalnie. Postaci, które opisuje autorka, są wyjątkowo papierowe.
Ich relacje pozbawione są skomplikowania psychologicznego. Kiedy dochodzi do
wspomnianego zwrotu akcji, od razu wiadomo, jak ostatecznie rozwinie się cała
historia. Szczególnie żenujące i seksistowskie jest sugerowanie, iż tego typu
relacja wszystkim uczestnikom związku tak naprawdę się podoba. Nawet jeśli
delikatnie zasygnalizowane są takie stany jak niepewność, zazdrość, poczucie
odsunięcia na bok, to ostatecznie autorka zmierza do konkluzji, że najlepszym
rozwiązaniem będzie sojusz żony i kochanki. Rozumiem, że pomysł na taki związek
mógł się wydać Fryczkowskiej literacko ciekawy, ale aby go zrealizować trzeba
czegoś więcej niż banalne scenki rodzajowe, schematyczne postaci i
przewidywalna fabuła. Lektura zbędna.
Anna
Fryczkowska, Żony jednego męża, Wyd. Burda, Warszawa 2017.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz