Powieść
Rotha tylko pozornie skupia się na korzystaniu z życia i eksperymentowaniu w
sferze seksualnej. Owszem, znaczna część książki to opis niekonwencjonalnego
związku Sabata i jego kochanki Drenki. Pełno tu opisów prowokacyjnych sytuacji,
swobodnego traktowania wierności, eksperymentowania ze sobą i z innymi,
podglądania i współuczestnictwa, tak chyba można powiedzieć, erotycznego.
Jednocześnie jednak książka ta wbrew przerysowanej witalności, która tutaj
dominuje, stanowi tak naprawdę opowieść o schyłku. Obserwujemy bowiem schyłek
dosłowny – bliskość i obecność śmierci zmienia priorytety, a emocje, które
wcześniej wydawały się tylko niszczeniem dobrej zabawy, wysuwają się na plan
pierwszy. Jesteśmy świadkami pożegnania z miłością, z pożądaniem, z
przekonaniem, że seks z kolejną osobą może przynieść nowe, niepowtarzalne
doznania – to, co było czytelne i oczywiste, komplikuje się i rodzi mnóstwo
wątpliwości. Przyglądamy się również pożegnaniu przeszłości i rozpaczliwej
próbie otwarcia się na koniec – targnięcie się na własne życie, nawet cudzymi
rękoma, okazuje się wcale nie takie proste. Sabatowi wydaje się, że panuje nad
wszystkim, co się wokół niego dzieje, co więcej czuje się reżyserem kolejnych
podniecających sytuacji, które wzmacniają odczuwaną przez niego rozkosz. Kiedy
nagle gra zostaje przerwana, mężczyzna nie potrafi się odnaleźć w nowej
sytuacji. Erotyczne rozpasanie i seksualne eksperymenty zostają wyparte przez
dojmującą świadomość śmierci i konieczność pożegnania. W efekcie pochwała
witalności zamienia się w niechętne witanie umierania.
Philip
Roth, Teatr Sabata, przeł. Jacek Spólny, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2017.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz