„Szwedzkie
kalosze” dobrze jest czytać będąc po lekturze „Włoskich butów”. Ci jednak,
którzy zdecydują się na sięgnięcie tylko po tę powieść nie powinni być
zawiedzeni. Kilka istotnych faktów dla biografii bohatera zostanie
przypomnianych, a to, co dziać się będzie w „Szwedzkich kaloszach”, traktować
można jako oddzielną historię. Mankell rozpoczyna swoją książkę od przywołania
sceny pożaru. Emerytowany lekarz budzi się, gdy okazuje się, że jego dom
płonie. Dość zaskakujące to wydarzenie, ponieważ bohater mieszka samotnie na
niewielkiej wyspie, nie używa świec, niedawno wymienił instalację elektryczną. Pojawia
się podejrzenie, iż ktoś maczał w tym palce. Przedstawiciele firmy
ubezpieczeniowej sugerują, iż może chodzić o wyłudzenie odszkodowania. Kiedy mają
miejsce kolejne podpalenia, mężczyzna przestaje być podejrzany. Wbrew pozorom
znalezienie winnego całego zamieszczania nie jest wcale najważniejsze. Dużo
istotniejsza okazuje się ostateczność zainicjowana wspomnianym aktem przemocy.
Ostateczność wynikająca ze świadomości utraty wszystkiego, ostateczność
powodowana dojmującym poczuciem straty, wreszcie ostateczność wpisana w
doświadczenie starości i samotności. Choć bohater nawiązuje dwie ciekawe
relacje z kobietami, emocjonalne ożywienie nie czyni z niego osoby
optymistycznie nastawionej do świata. Jedna to dziennikarka, która chce
przeprowadzić z nim wywiad na temat spalonego domu, druga to córka, o której
istnieniu mężczyzna dowiedział się we „Włoskich butach”. Bohater próbuje
zaprzyjaźnić się – z przedstawicielką mediów z nadzieją na coś więcej, z
własnym dzieckiem z poczuciem, że zyskuje dzięki temu coś bardzo ważnego. Nie
tylko on, jak się okazuje, jest samotny. To cecha definiująca chyba wszystkich,
którzy pojawiają się na kartach tej książki. I właśnie opis owej samotności,
szorstkości w okazywaniu sobie bliskości, nieporadności w kochaniu i marzeniu o
miłości, a także fizycznie niemal odczuwanej starości jest największym atutem
powieści. Powieści, zaznaczmy, zdecydowane wartej uwagi.
Henning
Mankell, Szwedzkie kalosze, przeł. Ewa Wojciechowska, Wyd. W.A.B., Warszawa 2016.
Przyznam, że "Włoskie buty" mnie strasznie dobiły swoim przekazem, ale mimo to czekałam z niecierpliwością na dalszy ciąg tej historii. Mimo tak rzucającej się w oczy niemal na każdej stronie szorstkości i wyłaniającej się zewsząd samotności ciągnie mnie do lektury "Szwedzkich kaloszy". Trochę dołujące, ale tak pozytywnie, bez przejaskrawiania, z dystansem opowiedziana historia przemijania.
OdpowiedzUsuń