Książka
biograficzna poświęcona tytułowej Krwawej Lunie, czyli Julii Brystygierowej, to
publikacja, na którą czekało pewnie wielu czytelników zainteresowanych okresem
komunizmu. Tytułowy przydomek, który postanawia uzasadnić lub obalić autorka,
nie bez powodu rozgrzewał emocje wśród tych, którzy chętnie przywoływali
okrucieństwo szefowej V Departamentu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego.
Nieograniczona władza, kobieta lubująca się w przemocy, wreszcie seksualne
podłoże sadyzmu – to działało i do dzisiaj działa na wyobraźnię. W rozważaniach
wstępnych Bukalska nie ukrywa, że interesowało ją następujące pytanie: „Dlaczego
spośród dawnych towarzyszy z bezpieki tylko ona jest »krwawa« i po śmierci?”
(s. 7). O ile takie pytanie jest faktycznie ciekawe, o tyle zastanawianie się,
dlaczego bohaterka książki wybrała tak odmienną drogę od dziewcząt walczących w
Powstaniu Warszawskim, wydaje się nieco naiwne. Zwłaszcza że dziennikarka sama
pokazuje, jak silne były więzi wśród komunistów i jak różne bywały drogi i
wybory tych, którzy ostatecznie przetrwali II wojnę światową. Szkoda, że autorka,
deklarację taką znajdziemy w tekście otwierającym książkę, zdecydowała się na
podporządkowanie swojej opowieści próbie odpowiedzi na pytanie, dlaczego osoba
tak inteligentna okazała się tak zła. Szkoda, bo w efekcie bardzo interesująca
i nieoczywista biografia Brystygierowej wielokrotnie zostaje sprowadzona do
nazbyt sentymentalnych i pretensjonalnych rozważań. Autorka pisze m.in. o
podążaniu w ciemność przez komunistów (s. 15), o tym, że chce „Obrać »Krwawą
Lunę« z warstw ciemnych doświadczeń i złych decyzji, jak cebulę ze skórki” (s.
16); o tym, że jej bohaterka kochała: „Mężów było dwóch. I dwie historie
miłosne. Jak wszystko w życiu Julii – w półcieniu, niejasne, ukryte w
niedopowiedzeniach, kawałkach zdań” (s. 33); sugeruje, że wygląd Brystygierowej
nie był adekwatny do zajmowanego przez nią stanowiska: „Ta zwyczajnie wyglądająca
kobieta, nieposiadająca żadnych znaków szczególnych, zajęła bardzo szczególną
pozycję w ministerstwie i była nazywana szarą eminencją bezpieki” (s. 116-117);
a w kontekście rzekomego nawrócenia swojej bohaterki snuje pseudopsychologiczne
rozważania o przywiązaniu do idei uznawanych niegdyś jako jedyne i słuszne. Szkoda,
że książki o „Krwawej Lunie” nie napisała Teresa Torańska. Miała takie plany, o
czym Bukalska również informuje. Szkoda też, że za ten biograficzny projekt nie
zabrała się Sylwia Frołow. Mam wrażenie, że efekt byłby dużo bardziej wyrazisty
i stylistycznie interesujący. Patrycja Bukalska, choć proponuje kilka wartych
uwagi rozwiązań formalnych (np. szukanie w prozie swojej bohaterki tropów
autobiograficznych), to jednak decyduje się na narrację w wersji pop. W tym
akurat przypadku taki wybór zgrzyta i irytuje.
Patrycja
Bukalska, Krwawa Luna, Wyd. Wielka Litera, Warszawa 2016.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz