poniedziałek, 24 października 2016

Nie do końca udany biograficzny projekt (P. Bukalska, Krwawa Luna)

Książka biograficzna poświęcona tytułowej Krwawej Lunie, czyli Julii Brystygierowej, to publikacja, na którą czekało pewnie wielu czytelników zainteresowanych okresem komunizmu. Tytułowy przydomek, który postanawia uzasadnić lub obalić autorka, nie bez powodu rozgrzewał emocje wśród tych, którzy chętnie przywoływali okrucieństwo szefowej V Departamentu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Nieograniczona władza, kobieta lubująca się w przemocy, wreszcie seksualne podłoże sadyzmu – to działało i do dzisiaj działa na wyobraźnię. W rozważaniach wstępnych Bukalska nie ukrywa, że interesowało ją następujące pytanie: „Dlaczego spośród dawnych towarzyszy z bezpieki tylko ona jest »krwawa« i po śmierci?” (s. 7). O ile takie pytanie jest faktycznie ciekawe, o tyle zastanawianie się, dlaczego bohaterka książki wybrała tak odmienną drogę od dziewcząt walczących w Powstaniu Warszawskim, wydaje się nieco naiwne. Zwłaszcza że dziennikarka sama pokazuje, jak silne były więzi wśród komunistów i jak różne bywały drogi i wybory tych, którzy ostatecznie przetrwali II wojnę światową. Szkoda, że autorka, deklarację taką znajdziemy w tekście otwierającym książkę, zdecydowała się na podporządkowanie swojej opowieści próbie odpowiedzi na pytanie, dlaczego osoba tak inteligentna okazała się tak zła. Szkoda, bo w efekcie bardzo interesująca i nieoczywista biografia Brystygierowej wielokrotnie zostaje sprowadzona do nazbyt sentymentalnych i pretensjonalnych rozważań. Autorka pisze m.in. o podążaniu w ciemność przez komunistów (s. 15), o tym, że chce „Obrać »Krwawą Lunę« z warstw ciemnych doświadczeń i złych decyzji, jak cebulę ze skórki” (s. 16); o tym, że jej bohaterka kochała: „Mężów było dwóch. I dwie historie miłosne. Jak wszystko w życiu Julii – w półcieniu, niejasne, ukryte w niedopowiedzeniach, kawałkach zdań” (s. 33); sugeruje, że wygląd Brystygierowej nie był adekwatny do zajmowanego przez nią stanowiska: „Ta zwyczajnie wyglądająca kobieta, nieposiadająca żadnych znaków szczególnych, zajęła bardzo szczególną pozycję w ministerstwie i była nazywana szarą eminencją bezpieki” (s. 116-117); a w kontekście rzekomego nawrócenia swojej bohaterki snuje pseudopsychologiczne rozważania o przywiązaniu do idei uznawanych niegdyś jako jedyne i słuszne. Szkoda, że książki o „Krwawej Lunie” nie napisała Teresa Torańska. Miała takie plany, o czym Bukalska również informuje. Szkoda też, że za ten biograficzny projekt nie zabrała się Sylwia Frołow. Mam wrażenie, że efekt byłby dużo bardziej wyrazisty i stylistycznie interesujący. Patrycja Bukalska, choć proponuje kilka wartych uwagi rozwiązań formalnych (np. szukanie w prozie swojej bohaterki tropów autobiograficznych), to jednak decyduje się na narrację w wersji pop. W tym akurat przypadku taki wybór zgrzyta i irytuje.


Patrycja Bukalska, Krwawa Luna, Wyd. Wielka Litera, Warszawa 2016.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz