Z
przykrością przeczytałam najnowszą powieść Manueli Gretkowskiej. Nie tylko
dlatego, że mamy w tym przypadku do czynienia z literaturą wyjątkowo słabą,
kuriozalną wręcz pod każdym właściwie względem, ale i z tego powodu, że wcale
nie cieszy mnie tak dramatyczny spadek pisarskiej formy autorki. Zawsze
uważałam, że w jej twórczości jest coś świeżego, niebanalnego, poszukującego.
Że tak bywa pokazała chociażby jakiś czas temu powieścią „Trans”, że nie zawsze
tak jest udowadnia, niestety, w „Na linii świata”. Książka ta to zresztą
ciekawy pretekst do zastanowienia się nad absurdalnością niektórych pomysłów
wydawców i autorów. Znak reklamuje powieść zderzając ją m.in. z wizjami
Houellebecqa. Każdy, kto przeczyta lub czytał którąkolwiek z książek Francuza,
wielce się zdziwi tym porównaniem. Naprawdę nie wystarczy szkolnym, banalnym
językiem opisać wirtualny seks i gotowość kradzieży pomysłów rodzących się w
Dolinie Krzemowej, by mówić o diagnozie teraźniejszości lub przyszłości. Nie
wystarczy też, że Gretkowska wymieni siebie obok Philipa K. Dicka, sugerując,
że rzekomo jest to w Polsce pisarz znany tylko z filmów, a czyni tak w jednym z
wywiadów. Fani literatury science-fiction poczuliby się zapewne urażeni, że
posądza się ich o nieznajomość twórczości kultowego dla gatunku twórcy, no ale
czego się nie robi dla promocji. „Na linii światła” to książka bez pomysłu, z
wątłą fabułą i równie mizerną konstrukcją postaci, językowo słaba. Zdanie,
które najlepiej utwór charakteryzuje to: powieść, którą zapomina się jeszcze w
trakcie czytania, tak wielką jest pomyłką. Gretkowska ani nie umie skonstruować
wiarygodnej, trzymającej w napięciu fabuły dotyczącej zagrożeń, które próbuje
przedstawić, ani nie jest zabawna i prowokująca w opisach dotyczących
erotycznych kontaktów przez Internet, ani też nie łączy intelektualnych
rozważań z codziennością, co wcześniej, zwłaszcza w pierwszych książkach, tak
dobrze jej wychodziło. Wiele do życzenia pozostawia też język. To poziom, tak
trzeba to określić, mało zdolnego adepta sztuki pisarskiej, poziom
zadziwiający, zważywszy na doświadczenie autorki. Są też w powieści momenty,
tak to ujmijmy, urocze. No bo jak się nie uśmiechnąć czytając sformułowanie: „Jej
wagina była korytarzem orgazmów” (s. 297) lub „Mężczyzna orał ją i oddawał
ziemi” (s. 298).
Manuela
Gretkowska, Na linii świata, Wyd. Znak, Kraków 2017.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz