sobota, 2 września 2017

Tylko po co? (M. Gretkowska, Na linii świata)

Z przykrością przeczytałam najnowszą powieść Manueli Gretkowskiej. Nie tylko dlatego, że mamy w tym przypadku do czynienia z literaturą wyjątkowo słabą, kuriozalną wręcz pod każdym właściwie względem, ale i z tego powodu, że wcale nie cieszy mnie tak dramatyczny spadek pisarskiej formy autorki. Zawsze uważałam, że w jej twórczości jest coś świeżego, niebanalnego, poszukującego. Że tak bywa pokazała chociażby jakiś czas temu powieścią „Trans”, że nie zawsze tak jest udowadnia, niestety, w „Na linii świata”. Książka ta to zresztą ciekawy pretekst do zastanowienia się nad absurdalnością niektórych pomysłów wydawców i autorów. Znak reklamuje powieść zderzając ją m.in. z wizjami Houellebecqa. Każdy, kto przeczyta lub czytał którąkolwiek z książek Francuza, wielce się zdziwi tym porównaniem. Naprawdę nie wystarczy szkolnym, banalnym językiem opisać wirtualny seks i gotowość kradzieży pomysłów rodzących się w Dolinie Krzemowej, by mówić o diagnozie teraźniejszości lub przyszłości. Nie wystarczy też, że Gretkowska wymieni siebie obok Philipa K. Dicka, sugerując, że rzekomo jest to w Polsce pisarz znany tylko z filmów, a czyni tak w jednym z wywiadów. Fani literatury science-fiction poczuliby się zapewne urażeni, że posądza się ich o nieznajomość twórczości kultowego dla gatunku twórcy, no ale czego się nie robi dla promocji. „Na linii światła” to książka bez pomysłu, z wątłą fabułą i równie mizerną konstrukcją postaci, językowo słaba. Zdanie, które najlepiej utwór charakteryzuje to: powieść, którą zapomina się jeszcze w trakcie czytania, tak wielką jest pomyłką. Gretkowska ani nie umie skonstruować wiarygodnej, trzymającej w napięciu fabuły dotyczącej zagrożeń, które próbuje przedstawić, ani nie jest zabawna i prowokująca w opisach dotyczących erotycznych kontaktów przez Internet, ani też nie łączy intelektualnych rozważań z codziennością, co wcześniej, zwłaszcza w pierwszych książkach, tak dobrze jej wychodziło. Wiele do życzenia pozostawia też język. To poziom, tak trzeba to określić, mało zdolnego adepta sztuki pisarskiej, poziom zadziwiający, zważywszy na doświadczenie autorki. Są też w powieści momenty, tak to ujmijmy, urocze. No bo jak się nie uśmiechnąć czytając sformułowanie: „Jej wagina była korytarzem orgazmów” (s. 297) lub „Mężczyzna orał ją i oddawał ziemi” (s. 298).


Manuela Gretkowska, Na linii świata, Wyd. Znak, Kraków 2017.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz