Książka
Małgorzaty Szumskiej to interesująca, choć miejscami trochę naiwna, relacja z
pracy w ramach wolontariatu na Filipinach. Jako reportaż raczej broni się
słabo, pretenduje bardziej do tekstu wspomnieniowego, świadectwa, czy
prywatnych zapisków, mających służyć zapamiętaniu tego, co było. Ten osobisty
charakter opowieści pozwala traktować „Twarze tajfunu” jako lekturę uzupełniającą
do innych książek, w których kontekst społeczno-polityczny jest dużo mocniej
zniuansowany, a idea wolontariatu zderzona z oczywistą skądinąd opozycją duchowych
i materialnych korzyści. Szumska na przykładzie działań na Filipinach pokazuje,
jak wiele można zrobić w ramach pomocy innym, ale też jak ważne jest
kontrolowanie siebie oraz czuwanie nad tym, by aktywizować miejscową społeczność,
a nie przyzwyczajać ją do sięgania po gotowe. Autorka pokazuje, jak często
śmiech i akceptacja rzeczywistości stają się bronią przeciwko traumatycznym wspomnieniom
po tajfunie Yolanda. Organizowanie teatru lalkowego okazuje się strzałem w
dziesiątkę. Opisuje dzieci i dorosłych, nie idealizując tych, których spotyka,
lecz odsłaniając także mroczne strony ich biografii. Dzieli się swoimi
wątpliwościami, widząc czasami pozorność pomocy, jej nieskuteczność, niemożność
dotarcia do tych najbardziej potrzebujących, bezsilność i namacalne niemalże
poczucie, iż jest się kimś z zewnątrz, a więc nigdy pełne zrozumienie nie
będzie możliwe. Interesującym wątkiem jest próba zbudowania siły w tych, którzy
są ofiarami, przy jednoczesnej własnej słabości, ujawniającej się w obliczu ich
zwierzeń. Czasami czytelnik ma wrażenie, że zaburzone zostają proporcje między
opisem przeżyć autorki a portretem losów jej bohaterów. W efekcie dosyć
niejasne pozostaje, kto w odautorskim zamierzeniu miał być na pierwszym planie
tej opowieści – czy Polka, która przybywa na Filipiny, by pomóc, czy
Filipińczycy, którzy owej pomocy potrzebują.
Małgorzata
Szumska, Twarze tajfunu. O poszukiwaniu szczęścia na Filipinach, Wyd. Czarne,
Wołowiec 2016.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz