Od
jakiegoś czasu równie interesującą (a czasami nawet bardziej) lekturą jak
powieści są blurby i informacje podawane przez wydawnictwa na skrzydełkach i
czwartej stronie okładki. Nie inaczej jest w tym przypadku. Uwagę zwraca
zdjęcie autorki będące efektem profesjonalnej sesji zdjęciowej. To strategia
warta docenienia, zwłaszcza że w tym akurat wypadku portret pisarki wydaje się
spójny z tym, co prezentuje „na żywo”. Dużo gorzej jest z notką biograficzną.
Stwierdzenie: „Najbardziej obiecujące nazwisko polskiej literatury popularnej”
brzmi co najmniej absurdalnie, zważywszy na poziom uprawianej przez Fryczkowską
literatury, popularność jej powieści oraz ilość wydanych książek. Dziwi również
eksponowanie modnego podobno na Zachodzie określenia domestic noir, które u nas
jednak nie za bardzo się przyjęło. To chyba dobrze, bo modelowym wzorcem tej
odmiany kryminału miała być słaba i przereklamowana powieść „Dziewczyna z pociągu”.
Fryczkowska, na szczęście, nie pisze tak, jak Paula Hawkins, a jej znakiem
rozpoznawczym nie są mdłe historyjki z infantylnymi bohaterkami w roli głównej,
ale poczucie humoru, autoironia, niebanalne skojarzenia, gotowość mierzenia się
z nieoczywistymi w kontekście tzw. prozy kobiecej tematami. Cechy te widać
również w najnowszej powieści pisarki. Fryczkowska chętnie gra konwencjami
literackimi, filmowymi i skojarzeniami rodem z życia literackiego. Jej
bohaterki nie bez powodu zaczynają w którymś momencie przywoływać różnego rodzaju
teksty kultury, które okazują się adekwatnym kontekstem dla sytuacji, w jakiej przyjaciółki
się znajdują. Tytuł „Sześć kobiet w śniegu (nie licząc suki)” kojarzy się w
sposób oczywisty z filmem „8 kobiet”. Pisarka odrobiła też lekcję z lektury
Agathy Christie i konwencji przez nią stosowanych. Odwołuje się do znanego
motywu wariatki na strychu. Nawiązuje również do medialnego wizerunku
popularnej autorki kryminałów Katarzyny Bondy. To nie jedyne skojarzenia, które
mogą się pojawić. Sama sytuacja wyjściowa jest dość banalna. Kilka
przyjaciółek, a właściwie – jak się okaże w miarę rozwoju akcji – koleżanek z
przyzwyczajenia, spotyka się w domu jednej z nich. Nie jest prawdą to, co
stwierdza na okładce wydawca, a mianowicie, że „bawią się nie najgorzej”. Cały
czas między nimi iskrzy, a za deklarowaną sympatią kryje się wiele niechęci i
złośliwości. Kiedy jedna z nich zostaje znaleziona martwa, szybko okazuje się,
że morderczynią może być tylko jedna z nich. Która? Fryczkowska nie opowiada
tak naprawdę o kobiecej przyjaźni, choć ostatecznie, czego nietrudno się
domyślić, właśnie kobiecy sojusz zatriumfuje. Tak naprawdę obnaża, akceptowany
przez wszystkie uczestniczki imprezy, koszmar udawanej przyjaźni, w której
bliska osoba może zranić, zdradzić, wyśmiać i wykorzystać do tego, by samemu
osiągnąć więcej. Autorka nie zostawia czytelnika w krzepiącym przekonaniu, że
kiedy kobiety trzymają się razem, to mogą wszystko i ze wszystkim sobie poradzą.
Sposób, jaki bohaterki wynajdują, by uciec przed odpowiedzialnością, nie ma w
sobie nic oczyszczającego. Pokazuje, że opisywane kobiety są w stanie
zjednoczyć się tylko pozornie dla dobra jednej z nich. Najbardziej interesuje
je własny święty spokój, a takie kwestie jak dobro i zło, odpowiedzialność i
bezkarność, sprawiedliwość i zemsta są tylko pustymi słowami. Pozornie banalna
sytuacja wyjściowa urasta więc w tzw. międzyczasie do rangi dużo istotniejszej.
Happy end pozostawia bowiem i bohaterki, i czytelników skonfundowanych
łatwością decydowania o cudzym losie i trudnością zapanowania nad własnym
życiem.
Anna
Fryczkowska, Sześć kobiet w śniegu (nie licząc suki), Wyd. Burda Książki,
Warszawa 2016.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz