wtorek, 27 grudnia 2016

Przyjaźń czy przyzwyczajenie? (A. Fryczkowska, Sześć kobiet w śniegu (nie licząc suki))

Od jakiegoś czasu równie interesującą (a czasami nawet bardziej) lekturą jak powieści są blurby i informacje podawane przez wydawnictwa na skrzydełkach i czwartej stronie okładki. Nie inaczej jest w tym przypadku. Uwagę zwraca zdjęcie autorki będące efektem profesjonalnej sesji zdjęciowej. To strategia warta docenienia, zwłaszcza że w tym akurat wypadku portret pisarki wydaje się spójny z tym, co prezentuje „na żywo”. Dużo gorzej jest z notką biograficzną. Stwierdzenie: „Najbardziej obiecujące nazwisko polskiej literatury popularnej” brzmi co najmniej absurdalnie, zważywszy na poziom uprawianej przez Fryczkowską literatury, popularność jej powieści oraz ilość wydanych książek. Dziwi również eksponowanie modnego podobno na Zachodzie określenia domestic noir, które u nas jednak nie za bardzo się przyjęło. To chyba dobrze, bo modelowym wzorcem tej odmiany kryminału miała być słaba i przereklamowana powieść „Dziewczyna z pociągu”. Fryczkowska, na szczęście, nie pisze tak, jak Paula Hawkins, a jej znakiem rozpoznawczym nie są mdłe historyjki z infantylnymi bohaterkami w roli głównej, ale poczucie humoru, autoironia, niebanalne skojarzenia, gotowość mierzenia się z nieoczywistymi w kontekście tzw. prozy kobiecej tematami. Cechy te widać również w najnowszej powieści pisarki. Fryczkowska chętnie gra konwencjami literackimi, filmowymi i skojarzeniami rodem z życia literackiego. Jej bohaterki nie bez powodu zaczynają w którymś momencie przywoływać różnego rodzaju teksty kultury, które okazują się adekwatnym kontekstem dla sytuacji, w jakiej przyjaciółki się znajdują. Tytuł „Sześć kobiet w śniegu (nie licząc suki)” kojarzy się w sposób oczywisty z filmem „8 kobiet”. Pisarka odrobiła też lekcję z lektury Agathy Christie i konwencji przez nią stosowanych. Odwołuje się do znanego motywu wariatki na strychu. Nawiązuje również do medialnego wizerunku popularnej autorki kryminałów Katarzyny Bondy. To nie jedyne skojarzenia, które mogą się pojawić. Sama sytuacja wyjściowa jest dość banalna. Kilka przyjaciółek, a właściwie – jak się okaże w miarę rozwoju akcji – koleżanek z przyzwyczajenia, spotyka się w domu jednej z nich. Nie jest prawdą to, co stwierdza na okładce wydawca, a mianowicie, że „bawią się nie najgorzej”. Cały czas między nimi iskrzy, a za deklarowaną sympatią kryje się wiele niechęci i złośliwości. Kiedy jedna z nich zostaje znaleziona martwa, szybko okazuje się, że morderczynią może być tylko jedna z nich. Która? Fryczkowska nie opowiada tak naprawdę o kobiecej przyjaźni, choć ostatecznie, czego nietrudno się domyślić, właśnie kobiecy sojusz zatriumfuje. Tak naprawdę obnaża, akceptowany przez wszystkie uczestniczki imprezy, koszmar udawanej przyjaźni, w której bliska osoba może zranić, zdradzić, wyśmiać i wykorzystać do tego, by samemu osiągnąć więcej. Autorka nie zostawia czytelnika w krzepiącym przekonaniu, że kiedy kobiety trzymają się razem, to mogą wszystko i ze wszystkim sobie poradzą. Sposób, jaki bohaterki wynajdują, by uciec przed odpowiedzialnością, nie ma w sobie nic oczyszczającego. Pokazuje, że opisywane kobiety są w stanie zjednoczyć się tylko pozornie dla dobra jednej z nich. Najbardziej interesuje je własny święty spokój, a takie kwestie jak dobro i zło, odpowiedzialność i bezkarność, sprawiedliwość i zemsta są tylko pustymi słowami. Pozornie banalna sytuacja wyjściowa urasta więc w tzw. międzyczasie do rangi dużo istotniejszej. Happy end pozostawia bowiem i bohaterki, i czytelników skonfundowanych łatwością decydowania o cudzym losie i trudnością zapanowania nad własnym życiem.


Anna Fryczkowska, Sześć kobiet w śniegu (nie licząc suki), Wyd. Burda Książki, Warszawa 2016.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz