Maciej
Płaza potwierdza swoją pisarską klasę. „Robinson w Bolechowie” to jedna z
najciekawszych polskich powieści minionego roku. Płaza konsekwentnie pozostaje
przy budowaniu emocji za pomocą opisu, a nie akcji. Niespiesznie dziejące się
wydarzenia mają swój czas, rytm, a słowa je portretujące trzymają się
szczegółu, unikając upraszczających uogólnień. Płazę zdaje się interesować
miejsce wymykające się konkretowi. Prawdziwa historia, ta Wielka, przemyka
gdzieś obok, a jeśli narusza przestrzeń-enklawę to tylko za sprawą rykoszetu.
Autora interesuje kilka istotnych kwestii, powiązanych ze sobą w powolną,
wysmakowaną, ale i pełną emocjonalnego napięcia, opowieść. Mamy więc do
czynienia z książką o miejscu dzieciństwa i dorastania oraz o symbolicznym
porzuceniu tego punktu odniesienia i późniejszych powrotach. Czytać tę powieść
możemy z powodzeniem jako historię inicjacyjną – znaczącym przekroczeniem
granic i wejściem w dorosłość będzie w tym wypadku sztuka, wiedza i widzenie. To
także wariacja na temat starości, starzenia się własnego, przemijania,
ostateczności, ale i odkrywania ograniczeń ciała będących niekiedy próbą
cenzurowania ducha. Zasadne może być również potraktowanie książki jako
prywatnego i intymnego śledztwa oraz głosu w dyskusji na temat tego, czy cudze
tajemnice, jeśli nas dotyczą, automatycznie przestają przynależeć do tego, kto
je przechowuje. Bardzo dobre.
Maciej
Płaza, Robinson w Bolechowie, Wyd. W.A.B., Warszawa 2017.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz