„Biała
Rika” to książka z potencjałem. Niestety, nie do końca wykorzystanym. Szkoda,
bo autorka znana jest czytelnikom z bardzo ciekawych wcześniejszych powieści.
Mam na myśli „Tunel” i „Magika”. W tym wypadku chyba zaszwankowała redakcja.
Być może wystarczyłaby podpowiedź, by pójść jednak w inną konwencję i
mielibyśmy wówczas powieść zapadającą w pamięć, niebanalną. Tak jednak się nie
stało. Gdyby w kontekście poruszanej przez autorkę tematyki, a mianowicie
kwestii polskości i niemieckości, powojennego Szczecina, meandrów pamięci,
porównać tę książkę z „Bambino” Ingi Iwasiów lub „Eine kleine” Artura Daniela
Liskowackiego, publikacja Parys wypadłaby wyjątkowo słabo. Choć autorka próbuje
problematyzować kwestię względności pamięci, czyni to bardzo nieporadnie.
Stworzony przez nią portret Szczecina jako miasta naznaczonego wojną i wynikającymi
z niej animozjami również rozrysowane jest dość oczywistą kreską. Historia
niemieckich bliźniaczek, które zakochują się w polskim robotniku przymusowym,
obie zachodzą z nim w ciążę, ale tylko jedna decyduje się na ucieczkę z
mężczyzną, choć brzmi melodramatycznie, ma w sobie wspomniany potencjał.
Zwłaszcza że, co sugeruje autorka w mediach, historia opowiedziana w „Białej
Rice” inspirowana jest autentycznymi losami jej rodziny. Pierwszy błąd, który
popełnia autorka, to rezygnacja z klasycznego rozwoju akcji na rzecz poszatkowania,
fragmentaryczności, impresyjnego rekonstruowania faktów. Ta próba
eksperymentowania jest wyjątkowo nieudana, bo odtwarzenie toku myślenia
narratorki, cofanie się do czasów dzieciństwa i młodości, wypada dość naiwnie.
Zupełnie niepotrzebne są rysowane co chwilę drzewa (i drzewka) genealogiczne,
które ani niczego nie wyjaśniają (relacje rodzinne nie są tak skomplikowane, by
trzeba było je wizualizować), ani nie wzbogacają tekstu (sprawiają wrażenie
wypełniacza miejsca, bez „drzewek” książka byłaby krótsza). Zbędne są również
zaznaczane inną czcionką wstawki pochodzące albo od innych członków rodziny,
którzy odmiennie zapamiętali dane wydarzenie, albo od redaktorki, która czuwa
nad powstającym tekstem. O ile wstawki pierwsze, gdyby zostały bardziej
rozbudowane, być może miałyby jakieś uzasadnienie, o tyle wstawki drugie
wypadają wyjątkowo infantylnie. Zakładam, że zamiarem autorki nie było ośmieszenie
pracy redaktorskiej. Taki jest jednak efekt przytaczania owych komentarzy. „Białą
Rikę” można więc uznać za popularną próbę rozegrania problemu, z którym mierzy
się często literatura artystyczna. Tymczasem wydawca, co warto zaznaczyć, wcale
nie sugeruje nam, że właśnie z literaturą popularną będziemy mieć do czynienia.
Parys chciałaby i pokazać skomplikowane losy zwykłych ludzi podczas II wojny
światowej, i sportretować trudne powojenne sąsiedztwo w mieście niemieckim,
które stało się polskie, i zrelacjonować niełatwe relacje rodzinne, i wreszcie
zastanowić się nad kwestią tożsamości, wykorzenienia, samodzielnego wybierania
sobie miejsca, które jest „nasze”. Chciałaby, powtórzę, ale na myśleniu
życzeniowym się kończy. „Białą Rikę” uznaję za najsłabszą powieść autorki, a
ponieważ cenię jej poprzednie utwory, liczę, że kolejna książka pozwoli zatrzeć
to niedobre wrażenie i stanie się powrotem pisarki do formy.
Magdalena
Parys, Biała Rika, Wyd. Znak, Kraków 2016.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz