środa, 15 czerwca 2016

Pomysł to nie wszystko (M. Parys, Biała Rika)

„Biała Rika” to książka z potencjałem. Niestety, nie do końca wykorzystanym. Szkoda, bo autorka znana jest czytelnikom z bardzo ciekawych wcześniejszych powieści. Mam na myśli „Tunel” i „Magika”. W tym wypadku chyba zaszwankowała redakcja. Być może wystarczyłaby podpowiedź, by pójść jednak w inną konwencję i mielibyśmy wówczas powieść zapadającą w pamięć, niebanalną. Tak jednak się nie stało. Gdyby w kontekście poruszanej przez autorkę tematyki, a mianowicie kwestii polskości i niemieckości, powojennego Szczecina, meandrów pamięci, porównać tę książkę z „Bambino” Ingi Iwasiów lub „Eine kleine” Artura Daniela Liskowackiego, publikacja Parys wypadłaby wyjątkowo słabo. Choć autorka próbuje problematyzować kwestię względności pamięci, czyni to bardzo nieporadnie. Stworzony przez nią portret Szczecina jako miasta naznaczonego wojną i wynikającymi z niej animozjami również rozrysowane jest dość oczywistą kreską. Historia niemieckich bliźniaczek, które zakochują się w polskim robotniku przymusowym, obie zachodzą z nim w ciążę, ale tylko jedna decyduje się na ucieczkę z mężczyzną, choć brzmi melodramatycznie, ma w sobie wspomniany potencjał. Zwłaszcza że, co sugeruje autorka w mediach, historia opowiedziana w „Białej Rice” inspirowana jest autentycznymi losami jej rodziny. Pierwszy błąd, który popełnia autorka, to rezygnacja z klasycznego rozwoju akcji na rzecz poszatkowania, fragmentaryczności, impresyjnego rekonstruowania faktów. Ta próba eksperymentowania jest wyjątkowo nieudana, bo odtwarzenie toku myślenia narratorki, cofanie się do czasów dzieciństwa i młodości, wypada dość naiwnie. Zupełnie niepotrzebne są rysowane co chwilę drzewa (i drzewka) genealogiczne, które ani niczego nie wyjaśniają (relacje rodzinne nie są tak skomplikowane, by trzeba było je wizualizować), ani nie wzbogacają tekstu (sprawiają wrażenie wypełniacza miejsca, bez „drzewek” książka byłaby krótsza). Zbędne są również zaznaczane inną czcionką wstawki pochodzące albo od innych członków rodziny, którzy odmiennie zapamiętali dane wydarzenie, albo od redaktorki, która czuwa nad powstającym tekstem. O ile wstawki pierwsze, gdyby zostały bardziej rozbudowane, być może miałyby jakieś uzasadnienie, o tyle wstawki drugie wypadają wyjątkowo infantylnie. Zakładam, że zamiarem autorki nie było ośmieszenie pracy redaktorskiej. Taki jest jednak efekt przytaczania owych komentarzy. „Białą Rikę” można więc uznać za popularną próbę rozegrania problemu, z którym mierzy się często literatura artystyczna. Tymczasem wydawca, co warto zaznaczyć, wcale nie sugeruje nam, że właśnie z literaturą popularną będziemy mieć do czynienia. Parys chciałaby i pokazać skomplikowane losy zwykłych ludzi podczas II wojny światowej, i sportretować trudne powojenne sąsiedztwo w mieście niemieckim, które stało się polskie, i zrelacjonować niełatwe relacje rodzinne, i wreszcie zastanowić się nad kwestią tożsamości, wykorzenienia, samodzielnego wybierania sobie miejsca, które jest „nasze”. Chciałaby, powtórzę, ale na myśleniu życzeniowym się kończy. „Białą Rikę” uznaję za najsłabszą powieść autorki, a ponieważ cenię jej poprzednie utwory, liczę, że kolejna książka pozwoli zatrzeć to niedobre wrażenie i stanie się powrotem pisarki do formy.


Magdalena Parys, Biała Rika, Wyd. Znak, Kraków 2016.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz