Scena
Margines olsztyńskiego Teatru im. S. Jaracza zdążyła przyzwyczaić swoich widzów
do tego, że chętnie prezentuje spektakle niepokorne, inteligentnie
prowokacyjne, skłaniające do zabrania głosu w sprawie, wreszcie nieoczywiste w
swojej wymowie. Tak jest i w tym przypadku, gdy możemy oglądać adaptację
powieści Timura Vermesa „On wrócił” w reżyserii Piotr Ratajczaka. Pomysł
niemieckiego pisarza wpisuje się w archetyp ucieleśnionej legendy miejskiej.
Oto bowiem okazuje się, że Adolf Hitler nie umarł, przespał natomiast
kilkadziesiąt lat, by obudzić się we współczesności. Można by żartobliwie
powiedzieć, że jest niczym śpiący rycerz, który wstaje z długiego snu, bo w kraju dzieje się źle. Oczywiście, w jego mniemaniu. Początkowo ów obudzony
Führer jest przede wszystkim zagubiony. Nikt go nie traktuje poważnie, wszędzie
widzi pełno imigrantów, w Berlinie znajdują się miejsca upamiętniające
Holocaust, a kioskarz, który podziwia jego aktorski talent, mówi mu wprost, że
śmierdzi.
W
rolę Adolfa Hitlera wciela się Milena Gauer. Znakomicie oddaje początkowe
zagubienie Wodza, szybkie otrząśnięcie się z widocznego skonfundowania i
wejście w rolę oratorskiego mistrza. Warto zauważyć i docenić fakt, że autorka
znajduje własny sposób na oddanie specyfiki zachowania nazistowskiego
przywódcy. Nie naśladuje, na szczęście, jego sposobu mówienia, byłoby to dosyć
banalne, ale sugestywnie wciela się w tego, który nienawiść uznaje za miłość do
narodu. Gauer świetnie wypada w scenach, w których dochodzi do zderzenia słów
mających dla wypowiadających je osób zupełnie inne znaczenie. Tak dzieje się
chociażby podczas powtarzania deklaracji, że temat Żydów jest poważny. Aktorka
przez półtorej godziny jest właściwie cały czas na scenie. Nie widać jednak
tego, by było to dla niej jakimś wysiłkiem fizycznym czy emocjonalnym.
Brawurowo trwa w swojej roli od początku do końca.
Na
uwagę zasługują również pozostali aktorzy, którzy wcielają się w postaci
stykające się z Hitlerem po przebudzeniu. Odkrywcą Führera jest kioskarz, przekonująco
odtwarza go Radosław Hebal. To on wyciąga rękę do człowieka, który wydaje mu
się kimś bardzo utalentowanym, jednocześnie jeśli rozważymy ów ludzki gest,
okaże się, że to mężczyzna pomaga Złu na samym początku, gdy się ono odradza. Aktor
dobrze również się prezentuje w roli prowadzącego spotkanie autorskie Hitlera
oraz osoby aktywizującej publiczność do wyrażania poparcia. Znakomicie wypada
Jarosław Borodziuk – czy to wtedy, gdy jest tureckim właścicielem pralni, i nie
bardzo rozumie, kogo ma rozpoznać w swoim kliencie, który przynosi mu do prania
swój mundur, czy to wówczas, gdy jest karcony przez Hitlera jako jeden z
przedstawicieli agencji telewizyjnej. W tej ostatniej relacji dobrze widać
wpływ, jaki główny bohater ma na ludzi, których spotyka. To widza śmieszy, ale
i niepokoi. Borodziuk zresztą zadaje w spektaklu jedno z ważniejszych pytań,
jakie w nim padają, a mianowicie, czy należy pomóc Hitlerowi, który zostaje
pobity przez narodowców (sic!). Wyraziste i ważne dla ideowego przesłania
spektaklu role zagrała Marzena Bergmann. To symptomatyczne, że prawdziwą twarz
Zła dostrzegają tak naprawdę tylko dwie osoby, które nie są traktowane poważnie
przez społeczeństwo. Jedna to dziennikarka brukowca „Bild”, która akcentuje
niestosowność zachowań Hitlera i jego niekwestionowaną winę historyczną, druga
to sekretarka Führera, początkowo naiwne dziewczątko radujące się tak ciekawą
pracą, potem oskarżycielka i strażniczka pamięci za sprawą świadectwa babci.
Bergmann jest przekonująca zarówno jako nieco histeryczna dziennikarka tabloidu,
jak i zabawna, nagle dużo dojrzalsza, sekretarka. Aktorka okazuje się również
wiarygodna wtedy, gdy wciela się w bizneswoman, dzięki której Hitler ma
możliwość zdobycia medialnej sławy. Grzegorz Gromek bardzo dobrze wypada w roli
przedstawicielki Partii Zielonych. Dialog, który toczy się między Gromkiem a
Gauer w tej akurat sytuacji, to warta uwagi wymiana zdań na temat (bez)sensu
rozważań futurologicznych. Zapamiętuje się również Pawła Parczewskiego, który
wciela się chociażby w prowadzącego popularny telewizyjny show Niemca o
tureckich korzeniach. Na oczach telewidzów toczy się ideowy spór miedzy
rozrywką, która bawi, a polityką, która uwodzi.
Pomysłem
nawiązującym do tradycji greckich tragedii jest pojawianie się co jakiś czas
trzech mężczyzn w garniturach, którzy wykazując się brakiem zdecydowania,
ostatecznie akceptują zachowania Hitlera, powtarzając jak mantrę, że wszystko
dzieje się w imię wolności i demokracji. Ich wypowiedzi są jak partie chóru. Ów
chór daje tak naprawdę świadectwo bezradności społeczeństwa w stosunku do
zachowań ekstremalnych. W mowę nienawiści albo nie wierzymy, albo bagatelizujemy
jej zasięg oddziaływania, albo próbujemy tłumaczyć jej obecność w dyskursie
publicznym wolnością i demokracją właśnie.
Tekst
Vermesa został częściowo dostosowany do współczesnych realiów polskich. Zabieg
ten, choć interpretacyjnie zasadny, wydaje się dyskusyjny za sprawą swojej
dosłowności. Momentami trudno się oprzeć wrażeniu, iż tak dosłowne nakierowanie
odbiorcy na skojarzenia z aktualną sytuacją polityczną w kraju jest
powątpiewaniem w jego inteligencję. To, na szczęście, jedynie drobne wady
przedsięwzięcia. Spektakl bowiem okazuje się niezwykle energetycznym projektem.
Śmiech, który raz po raz wybucha wśród widzów ma w sobie coś oczyszczającego i
niepokojącego. Oczyszczającego, bo jednak stanowi potwierdzenie wiary w to, że
Wielkie Zło nie może się odrodzić, a gdyby nawet miało do tego dojść, zostałoby
unieważnione jako idea, która nie pasuje do dzisiejszych czasów. Niepokojącego,
bo reagujący śmiechem widz podskórnie jednak wie, że wspomniana powyżej wiara
jest naiwna, a ci, którzy chętni są do tworzenia kolejnych dyktatur jeszcze
nieraz uwiodą tłumy i dumnie podniosą swoje głowy. Tytułowe „On wrócił” można
by więc zapisać nieco inaczej, zmieniając czasownik dokonany na niedokonany –
„On wraca”. Czasami ten On może wydawać się śmieszny, innym razem absurdalny,
zawsze jednak znaleźć się mogą ci, którzy pójdą za ideami niewiele mającymi wspólnego
z humanizmem. To właśnie o tym opowiada również spektakl – o złudzeniu, którego
podstawą jest przekonanie, że nikt rozsądny z tym się nie utożsami. By za kimś
poszły tłumy, nie jest, niestety, potrzebny rozsądek...
Timur
Vermes, On wrócił, reż. i oprac. muz. Piotr Ratajczak, adaptacja: Maria
Marcinkiewicz-Górna, przeł. Eliza Borg, scenografia: Matylda Kotlińska, obsada:
Milena Gauer, Marzena Bergmann, Jarosław Borodziuk, Grzegorz Gromek, Radosław
Hebal, Paweł Parczewski, premiera: 6 lutego 2016, Scena Margines, Teatr im. S.
Jaracza w Olsztynie. [zdjęcia ze strony Teatru im. S. Jaracza].
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz