poniedziałek, 8 lutego 2016

Moment łatwy do przeoczenia (On wrócił, reż. Piotr Ratajczak)

Scena Margines olsztyńskiego Teatru im. S. Jaracza zdążyła przyzwyczaić swoich widzów do tego, że chętnie prezentuje spektakle niepokorne, inteligentnie prowokacyjne, skłaniające do zabrania głosu w sprawie, wreszcie nieoczywiste w swojej wymowie. Tak jest i w tym przypadku, gdy możemy oglądać adaptację powieści Timura Vermesa „On wrócił” w reżyserii Piotr Ratajczaka. Pomysł niemieckiego pisarza wpisuje się w archetyp ucieleśnionej legendy miejskiej. Oto bowiem okazuje się, że Adolf Hitler nie umarł, przespał natomiast kilkadziesiąt lat, by obudzić się we współczesności. Można by żartobliwie powiedzieć, że jest niczym śpiący rycerz, który wstaje z długiego snu, bo w kraju dzieje się źle. Oczywiście, w jego mniemaniu. Początkowo ów obudzony Führer jest przede wszystkim zagubiony. Nikt go nie traktuje poważnie, wszędzie widzi pełno imigrantów, w Berlinie znajdują się miejsca upamiętniające Holocaust, a kioskarz, który podziwia jego aktorski talent, mówi mu wprost, że śmierdzi.
W rolę Adolfa Hitlera wciela się Milena Gauer. Znakomicie oddaje początkowe zagubienie Wodza, szybkie otrząśnięcie się z widocznego skonfundowania i wejście w rolę oratorskiego mistrza. Warto zauważyć i docenić fakt, że autorka znajduje własny sposób na oddanie specyfiki zachowania nazistowskiego przywódcy. Nie naśladuje, na szczęście, jego sposobu mówienia, byłoby to dosyć banalne, ale sugestywnie wciela się w tego, który nienawiść uznaje za miłość do narodu. Gauer świetnie wypada w scenach, w których dochodzi do zderzenia słów mających dla wypowiadających je osób zupełnie inne znaczenie. Tak dzieje się chociażby podczas powtarzania deklaracji, że temat Żydów jest poważny. Aktorka przez półtorej godziny jest właściwie cały czas na scenie. Nie widać jednak tego, by było to dla niej jakimś wysiłkiem fizycznym czy emocjonalnym. Brawurowo trwa w swojej roli od początku do końca.
Na uwagę zasługują również pozostali aktorzy, którzy wcielają się w postaci stykające się z Hitlerem po przebudzeniu. Odkrywcą Führera jest kioskarz, przekonująco odtwarza go Radosław Hebal. To on wyciąga rękę do człowieka, który wydaje mu się kimś bardzo utalentowanym, jednocześnie jeśli rozważymy ów ludzki gest, okaże się, że to mężczyzna pomaga Złu na samym początku, gdy się ono odradza. Aktor dobrze również się prezentuje w roli prowadzącego spotkanie autorskie Hitlera oraz osoby aktywizującej publiczność do wyrażania poparcia. Znakomicie wypada Jarosław Borodziuk – czy to wtedy, gdy jest tureckim właścicielem pralni, i nie bardzo rozumie, kogo ma rozpoznać w swoim kliencie, który przynosi mu do prania swój mundur, czy to wówczas, gdy jest karcony przez Hitlera jako jeden z przedstawicieli agencji telewizyjnej. W tej ostatniej relacji dobrze widać wpływ, jaki główny bohater ma na ludzi, których spotyka. To widza śmieszy, ale i niepokoi. Borodziuk zresztą zadaje w spektaklu jedno z ważniejszych pytań, jakie w nim padają, a mianowicie, czy należy pomóc Hitlerowi, który zostaje pobity przez narodowców (sic!). Wyraziste i ważne dla ideowego przesłania spektaklu role zagrała Marzena Bergmann. To symptomatyczne, że prawdziwą twarz Zła dostrzegają tak naprawdę tylko dwie osoby, które nie są traktowane poważnie przez społeczeństwo. Jedna to dziennikarka brukowca „Bild”, która akcentuje niestosowność zachowań Hitlera i jego niekwestionowaną winę historyczną, druga to sekretarka Führera, początkowo naiwne dziewczątko radujące się tak ciekawą pracą, potem oskarżycielka i strażniczka pamięci za sprawą świadectwa babci. Bergmann jest przekonująca zarówno jako nieco histeryczna dziennikarka tabloidu, jak i zabawna, nagle dużo dojrzalsza, sekretarka. Aktorka okazuje się również wiarygodna wtedy, gdy wciela się w bizneswoman, dzięki której Hitler ma możliwość zdobycia medialnej sławy. Grzegorz Gromek bardzo dobrze wypada w roli przedstawicielki Partii Zielonych. Dialog, który toczy się między Gromkiem a Gauer w tej akurat sytuacji, to warta uwagi wymiana zdań na temat (bez)sensu rozważań futurologicznych. Zapamiętuje się również Pawła Parczewskiego, który wciela się chociażby w prowadzącego popularny telewizyjny show Niemca o tureckich korzeniach. Na oczach telewidzów toczy się ideowy spór miedzy rozrywką, która bawi, a polityką, która uwodzi.
Pomysłem nawiązującym do tradycji greckich tragedii jest pojawianie się co jakiś czas trzech mężczyzn w garniturach, którzy wykazując się brakiem zdecydowania, ostatecznie akceptują zachowania Hitlera, powtarzając jak mantrę, że wszystko dzieje się w imię wolności i demokracji. Ich wypowiedzi są jak partie chóru. Ów chór daje tak naprawdę świadectwo bezradności społeczeństwa w stosunku do zachowań ekstremalnych. W mowę nienawiści albo nie wierzymy, albo bagatelizujemy jej zasięg oddziaływania, albo próbujemy tłumaczyć jej obecność w dyskursie publicznym wolnością i demokracją właśnie.
Tekst Vermesa został częściowo dostosowany do współczesnych realiów polskich. Zabieg ten, choć interpretacyjnie zasadny, wydaje się dyskusyjny za sprawą swojej dosłowności. Momentami trudno się oprzeć wrażeniu, iż tak dosłowne nakierowanie odbiorcy na skojarzenia z aktualną sytuacją polityczną w kraju jest powątpiewaniem w jego inteligencję. To, na szczęście, jedynie drobne wady przedsięwzięcia. Spektakl bowiem okazuje się niezwykle energetycznym projektem. Śmiech, który raz po raz wybucha wśród widzów ma w sobie coś oczyszczającego i niepokojącego. Oczyszczającego, bo jednak stanowi potwierdzenie wiary w to, że Wielkie Zło nie może się odrodzić, a gdyby nawet miało do tego dojść, zostałoby unieważnione jako idea, która nie pasuje do dzisiejszych czasów. Niepokojącego, bo reagujący śmiechem widz podskórnie jednak wie, że wspomniana powyżej wiara jest naiwna, a ci, którzy chętni są do tworzenia kolejnych dyktatur jeszcze nieraz uwiodą tłumy i dumnie podniosą swoje głowy. Tytułowe „On wrócił” można by więc zapisać nieco inaczej, zmieniając czasownik dokonany na niedokonany – „On wraca”. Czasami ten On może wydawać się śmieszny, innym razem absurdalny, zawsze jednak znaleźć się mogą ci, którzy pójdą za ideami niewiele mającymi wspólnego z humanizmem. To właśnie o tym opowiada również spektakl – o złudzeniu, którego podstawą jest przekonanie, że nikt rozsądny z tym się nie utożsami. By za kimś poszły tłumy, nie jest, niestety, potrzebny rozsądek...


Timur Vermes, On wrócił, reż. i oprac. muz. Piotr Ratajczak, adaptacja: Maria Marcinkiewicz-Górna, przeł. Eliza Borg, scenografia: Matylda Kotlińska, obsada: Milena Gauer, Marzena Bergmann, Jarosław Borodziuk, Grzegorz Gromek, Radosław Hebal, Paweł Parczewski, premiera: 6 lutego 2016, Scena Margines, Teatr im. S. Jaracza w Olsztynie. [zdjęcia ze strony Teatru im. S. Jaracza].

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz