Najnowsza
powieść Karpowicza to przede wszystkim pretekst do dyskusji na temat przemian
życia literackiego, przesuwania kolejnych granic w promowaniu literatury i pochwał,
które stają się własną karykaturą. Zwłaszcza przedpremierowe ogłaszanie, iż
jest to jedna z najlepszych książek roku, było kuriozalne. Szkoda, bo mamy do
czynienia z pisarzem zasługującym na uwagę. Po znakomitej „Sońce” czytelnik
otrzymuje jednak słabą „Miłość”. Karpowicz nie schodzi, oczywiście, poniżej pewnego
poziomu. Literacko powieść prezentuje się przyzwoicie. Brakuje tu jednak tematu
lub inaczej – temat jest, ale przedstawiony w sposób łopatologiczny. Przesłanie
powieści jest następujące – każdy ma prawo do miłości, miłość homoerotyczna
bywa bardzo skomplikowana z racji społecznego dyscyplinowania, a uczucia
pozytywne mogą niszczyć, jeśli okaże się, że ich adresatem jest ktoś, kto z
racji płci nie może ich podzielić. Najlepszy literacko, ale jednocześnie dość
wtórny, jest fragment otwierający powieść, bazujący na biografii Iwaszkiewiczów.
Najsłabsza natomiast jest ta część, której akcja rozgrywa się w przyszłości –
sztuczna, przewidywalna, wydumana, jeśli chodzi o realia, nazbyt oczywista. Po „Miłość”
zdecydowanie nie warto sięgać. To utwór przereklamowany, problemowo płytki,
bez jakichkolwiek prób niuansowania. Lektura zbędna.
Ignacy
Karpowicz, Miłość, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2017.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz