Powieść
Liny Wolff to intrygujące połączenie historii związanych z emocjonalnym
uwikłaniem bohaterów z głosem na temat twórczości i tego, czy dotyczą jej jakiekolwiek
ograniczenia. Na uwagę zasługuje stopniowe odsłanianie kolejnych warstw
opowieści poprzez pojawianie się nowych osób, za sprawą których dochodzi nie
tylko do zwrotów akcji, ale przede wszystkim do przewartościowania wizerunku
tych, których pozornie już dobrze znamy. Maszynopis pewnej powieści zostaje w
tym wypadku potraktowany pretekstowo. Dzięki niemu dowiadujemy się o relacji
między pisarzem a krytykiem oraz o więzi łączącej kogoś, kto ufa twórcy
prywatnie, a zostaje przez niego wykorzystany jako temat i materiał do
opisania. Służy on także pokazaniu względności tego, co uznajemy za
wartościowe. Dla jednej osoby bezcenny, dla drugiej namacalny dowód zdrady, dla
jeszcze innej coś, co można zniszczyć – wielość odczuć związanych z
maszynopisem buduje intrygujący portret wzajemnych zależności oraz
emocjonalno-twórczego uwikłania. Stosunek do książki, która dopiero będzie
wydana, pozwala również na wkładanie i zrywanie masek – tych związanych z rolami
pełnionymi w przestrzeni publicznej, ale i tych, które wydają się sprawdzone w
prywatności. Manuskrypt okazuje się więc czymś żywym, czymś, co napędza zwroty
akcji, co wpływa na gwałtowne zmiany i wywołuje nieprzewidywalne niekiedy
reakcje. Jest stymulatorem tego, co dzieje się w tej historii i spoiwem więzi,
które bez tego akurat punktu odniesienia prawdopodobnie nigdy by nie zaistniały.
Lina
Wolff, Poliglotyczni kochankowie, przeł. Dominika Górecka, Wyd. Marginesy,
Warszawa 2017.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz