Książka
Bena Coatesa, choć jest opowieścią o osobistym odkrywaniu i poznawaniu
Holandii, tak naprawdę staje się ciekawie, bo wielogłosowo i różnorodnie,
zaplanowanym przewodnikiem po kraju. Autora interesuje właściwie wszystko.
Pisze więc o kolonialnej odsłonie historii Holandii, o religii, o tolerancji, o
domach publicznych, o okresie II wojny światowej, o używkach, o zamożności przy
małym nakładzie pracy i o piłce nożnej. Wszystkie opisywane zjawiska interesują
go jako proces. Otrzymujemy więc zazwyczaj zgrabnie i sugestywnie przedstawiony
krótki powrót do przeszłości przy jednoczesnym nietraceniu z oczu
teraźniejszości. W efekcie dowiadujemy się, jak doszło do tego, co teraz jest
normą i obyczajem, oraz jak pewne tradycje się zmieniały. Coates nie pisze
reportażu, nie stara się również przedstawić czytelnikowi zapisków z podróży,
to raczej próba prezentacji tego, co ważne, by odkryć holenderską specyfikę,
zrozumieć ją i zaakceptować. Jak skuteczna to jest narracja, potwierdza klamra,
na jaką zdecydował się autor. Na początku jest Brytyjczykiem, który w Holandii
czuje się trochę dziwnie. Na końcu staje się właściwie Holendrem, bo kiedy
wyjeżdża do Wielkiej Brytanii, to w ojczyźnie czuje, że nie jest u siebie i
tęskni za krajem, który opuścił.
Ben
Coates, Skąd się biorą Holendrzy?, przeł. Barbara Gutowska-Nowak, Wydawnictwo
Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2018.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz