Urodzona
w 1995 roku Aura Xilonen reklamowana jest jako „literacka petarda z Meksyku”
oraz „skrzyżowanie Doroty Masłowskiej z Eduardem Mendozą”. Czy faktycznie mamy
do czynienia z tak dużym wydarzeniem literackim? Niekoniecznie. Owszem, debiut
Xilonen jest z pewnością interesujący i zasługuje na uwagę. Widać w nim
świadome posługiwanie się językiem, próbę oddania sposobu porozumiewania się
tych, którzy należą do nizin społecznych, wreszcie gotowość grania ze
schematami fabularnymi. Trudno jednak byłoby obronić tezę, iż zaproponowana
przez pisarkę opowieść ma w sobie coś odkrywczego, ucieka od życzeniowego
schematu związanego ze szczęśliwym zakończeniem i ma w sobie humor typowy dla
przywołanego Mendozy. O ile czułość na język ulicy jest tutaj widoczna, o tyle
ironii, lekkości, dowcipu i charakterystycznego rozmachu w posługiwaniu się
absurdem i groteską, jakie widać u autora „Przygód fryzjera damskiego”, w
prozie Xilonen zdecydowanie brakuje. Idealnym odbiorcą dla „Jankeskiego fajtera”
wydaje się czytelnik młody, dla którego oddany przez autorkę klimat może być
atrakcyjny. W pewnym bowiem sensie mamy tu do czynienia z powieścią z tezą.
Nieletni imigrant, choć niejednokrotnie zostanie brutalnie pobity, tak naprawdę
spotyka na swojej drodze ludzi wspaniałych, którzy gotowi są mu pomóc. Te
anioły, bo w takiej stylistyce dobro jest sportretowane, włączają bohatera w
swój świat i angażują go w rzeczywistość wcześniej obcą i niedostępną. Choć
Xilonen próbuje oddać brutalność i bezwzględność ulicy, to jednak zdarza jej
się zbyt często popadać w patos i sentymentalizm, którym brakuje ożywczego
cudzysłowu. W efekcie otrzymujemy powieść z potencjałem, na pewno jednak nie
powieść-wydarzenie.
Aura
Xilonen, Jankeski fajter, przeł. Tomasz Pindel, Wyd. Znak, Kraków 2017.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz