Sięgnięcie
do okresu, w którym Eberhard Mock jest jeszcze stosunkowo młodym, a tym samym
mniej zmanierowanym i mniej przyzwyczajonym do wszechobecnego zła, człowiekiem
wydaje się bardzo dobrym pomysłem. Potwierdza to część zatytułowana „Mock. Ludzkie
ZOO”. Krajewski, nie pierwszy zresztą raz, postanawia opowiedzieć coś więcej
niż tylko kolejną historię kryminalnego śledztwa. Tym razem nie eksperymentuje
z gatunkiem (przypomnę, że mieliśmy wcześniej do czynienia chociażby z
powieścią uniwersytecką), stawia natomiast bardzo mocno na kontekst ideowy.
Odwołuje się do tendencji, która, wydawałoby się, należy do przeszłości, a
mianowicie do gotowości traktowania ludzi, którzy się od nas różnią, jako
obiektów muzealnych. Można by więc powiedzieć, że przywołuje klimat dobrze
znany z tego, w jaki sposób traktowano niegdyś Saartije Baartman, zwaną hotentocką
Wenus, atmosferę towarzyszącą prezentowaniu zmumifikowanego buszmena z Banyoles
opisaną w „El Negro i ja” Franka Westermana, czy to, jaką ciekawość wzbudzają i
dzisiaj ludzie, którzy cierpią na nietypowe choroby (np. człowiek-drzewo). Eberhard
Mock planuje rozstać się ze swoją, tak to ujmijmy, prawie narzeczoną.
Zastanawia się, w jaki sposób to zrobić, aby nadmiernie nie zranić dziewczyny,
z której wdzięków chętnie korzystał. Niepokoi go jednak fakt, który powraca w
relacjach kobiety, a mianowicie jej szaleńczy lęk przed jękami, które słychać
nocą i których uzasadnienie jest bardzo trudne. Mock postanawia sprawdzić, o co
chodzi. Podziemia nieczynnego dworca, uwięzieni tam ludzie, niecne praktyki
tych, którzy w zniewolonych nie widzą człowieczeństwa, wreszcie sojusz
wspierający zło zawarty między tymi, którzy mają na swoich rękach krew, a tymi,
którzy z przestępstwami powinni walczyć – to wszystko pojawi się na kartach
powieści. Krajewski, choć opisuje śledztwo prowadzone przez swojego bohatera,
nie zapomni o wspomnianej stronie ideowej. W tle cały czas będzie obecna
kwestia tego, w jaki sposób traktujemy Innych, ile okrucieństwa możemy zadać w
imię założenia, że ludzkie jest to, co właśnie my czynimy, ale i przekonanie,
że praca na rzecz szacunku dla ludzi, którzy czymś się od nas różnią, jest
działaniem, które nie ma właściwie końca. W pewnym więc sensie ten bardzo
interesujący kryminał można potraktować jako głos w sprawie, rodzaj powieści
zaangażowanej i metaforę tego, co także współcześnie jest aktualne. Da się więc
tę książkę czytać jako historię nierównej walki pychy i pokory, ale i
nieoczywistego starcia bezduszności władzy i moralnej słuszności przekonań.
Marek
Krajewski, Mock. Ludzkie ZOO, Wyd. Znak, Kraków 2017.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz