Trudno
nie zgodzić się z dyrektorką Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Demoludy – Nowa
Europa, Moniką Kozłowską, która w wypowiedziach medialnych akcentowała, że to,
co łączy zaplanowane na tegoroczną odsłonę spektakle, to forma. Poczynając od
czeskiego Klicperovo Divadlo, który zaprezentował bazującą na prozie
Borisa Viana, pełną absurdu i energii, „Pianę dni”, przez Wileński Teatr Lèlè,
stawiający na ruch, taniec i maski, pokazujący mrocznego „Piaskuna” E.T.A.
Hoffmanna, oraz znakomicie oddający dramat przemian węgierski Forte Company,
występujący z „Królestwem Twoim” na podstawie Sándora Tara, po lubelski Teatr im.
H.Ch. Andersena, który postanowił wejść w dialog z „Weselem” Wyspiańskiego – we
wszystkich tych sztukach forma odgrywała kluczową rolę, korespondując z treścią
i dzięki sugestywności tego, co widzialne, odsłaniając jej dodatkowe znaczenia.
Chyba tylko olsztyńska propozycja – „Noc Helvera” Ingmara Vilqista – nieco się
wyłamywała z tej konwencji, pozostając przy dramacie racji i traumatycznych
przeżyć dwojga bohaterów, rezygnując ze wspomagania dziejących się na scenie
emocji dodatkowymi efektami.
Dzień pierwszy: „Piana dni”, czyli
przemijanie w rytmie muzyki
Boris
Vian to swego czasu pisarz kultowy i skandalista. Obejrzenie propozycji
czeskiego teatru Klicperovo Divadlo mogło więc stać się pretekstem do
zastanowienia się nad trwałością kulturowych odniesień, ponadczasowym
potencjałem tkwiącym w dobrej literaturze oraz możliwościach teatralnego
opracowywania stylistyki absurdu. To, co oglądaliśmy na scenie, stanowiło
bowiem intrygujące rozegranie tego wszystkiego, co w swoich utworach
przywoływał Vian, ale i niebanalnego połączenia konwencji serio z zabawą.
Warto
zwrócić uwagę na kolory odgrywające niebagatelną rolę w spektaklu. Dominacja
pastelowych, cukierkowych barw tylko pozornie ukierunkowuje nas w stronę tego,
co błahe i banalne. Pary, w które łączą się bohaterowie, również uporządkowane
są według kolorów – Colin (Miroslav Zavičár) i Chloé (Marie Poulová) to barwy
jasne, niewinne, bohaterowie mają bowiem symbolicznie otworzyć się na
wyczekiwaną, idealistyczną miłość, Chick (Jan Sklenář) i Alice (Marta Zaoralová)
to przede wszystkim czerń, ich bowiem zniszczy przerysowany i ironiczny w
swojej wymowie zachwyt nad Jeanem-Sol Partrem (skojarzenie nieprzypadkowe), natomiast
Isis (Natálie Holíková) i Nicolas (Jiří Zapletal) to dominacja barw złotych,
które naprowadzają do upodobania do form charakterystycznych dla burżuazji.
Niezależnie więc od tego, czy wyborem bohaterów będzie sentymentalizm i
romantyzm, czy egzystencjalizm, czy może materializm, wszystkich czeka porażka.
Znakomicie
rozegrana opowieść o szalonej grupie przyjaciół, zmierzających stopniowo, ale i
brawurowo do katastrofy, uzupełniana jest grą zespołu muzycznego Mastix, który
czasami słyszalny i zauważalny jest za dekoracją, czasami pojawia się na
scenie. Jest więc nie tylko uzupełnieniem tego, co dzieje się między
bohaterami, ale i pełni aktywną, choć umowną, rolę. Ważną postacią jest Myszka
(Ondřej Malý) – pełni rolę pocieszyciela, towarzysza, osoby wyrozumiałej i
kogoś, kto przeczuwa zbliżającą się katastrofę i ostatecznie jest w stanie
przyjąć ją z największą odwagą. Choć egzystencjalizm zostaje spalony, romantyzm
przegrywa ze śmiercią, a materializm zostaje zdegradowany przez brak, kluczowe
i zwycięskie w swojej wymowie wydają się dwie kwestie – fakt, że Colinowi nie
wystarcza energii na to, by wyrosły z jego ciała lufy karabinów, oraz fakt, że
Myszka ma odwagę wsunąć swoją głowę w otwartą mordkę kota.
Boris
Vian, Piana dni, adaptacja i reżyseria: SKUTR (Martin Kukučka i Lukaš Trpišpvský),
Klicerovo Divadlo (Czechy).
Dzień drugi: „Piaskun”, czyli
mroczne tajniki duszy
Taniec,
ruch, maski i muzyka – to kluczowe elementy spektaklu zaproponowanego przez
Wileński Teatr Lèlè. Kobieta w niebieskiej sukni i mężczyzna w białej koszuli
siedzą przy stole, ale choć próbują nawiązać porozumienie, są od siebie
oddaleni. Mroczne tło, granie sugestywnością cienia i ledwie tlącego się światła,
bezruch wykorzystywanych masek przy jednoczesnym poruszaniu się ich ciał za
sprawą gry aktorów – to wszystko tworzyło klimat typowy dla nocnych lęków,
koszmarów, przeraźliwych snów. Wszystkie elementy spektaklu wzajemnie ze sobą
korespondowały, właściwie w żadnym momencie nie było widać chęci wyeksponowania
którejś ze sztuk bardziej, bo najważniejsze było to, co działo się wspólnie.
Maska
połączona z czarnym płaszczem ożywała w towarzystwie aktorów. Specjalnie używam
określenia „w towarzystwie”, bowiem umowność związana z maską właściwie w
spektaklu znikała. Zachwycający taniec, perfekcyjne panowanie nad własnym
ciałem, czuwanie nad odgrywanym rozdwojeniem (byciem sobą i kimś w masce) nie
tylko wywoływało duże wrażenie, ale i potwierdzało mistrzostwo aktorów. Muzyka
dodatkowo wzmagała mroczność prezentowanej opowieści z pogranicza snu i jawy, z
koszmaru, z rzeczywistości, która staje się więzieniem. Delikatna,
towarzysząca, kiedy trzeba mocniejsza, no i co jakiś czas powtarzający się motyw
sypania piasku, który w tym wypadku przypominał klekotanie kości.
E.T.A.
Hoffmann, Piaskun, scenariusz, reżyseria i projekty lalek: Gintare Radvilavičiūté,
Vilniaus Teatras Lélé (Litwa).
Dzień drugi: „Noc Helvera”, czyli
psychologia grupy i jej wpływ na jednostkę
Propozycja
Teatru im. S. Jaracza w Olsztynie to sięgnięcie po bardzo swego czasu znany
tekst Ingmara Vilgista. Dramat niełatwego związku dwojga bohaterów zostaje
uwikłany w dwa porządki – publiczny, bo to sygnały z zewnątrz wpływają na
decyzje, których nie da się cofnąć, i prywatny, związany z relacjami budowanymi
z najbliższymi. Akcja spektaklu rozgrywa się w zamkniętym pomieszczeniu – to
mieszkanie, a właściwie głównie kuchnia. Jednak porządek, który pozornie można
zachować, zamykając drzwi i okna, zostaje zakłócony przez głosy, których nie da
się uciszyć – słychać okrzyki tłumu, który z nienawiścią skanduje hasła
przeciwko Innym, słychać to wszystko, co Helver otrzymuje od Gilberta i co ma
uczynić z niego prawdziwego mężczyznę, słychać wreszcie dramat pamięci, bo to,
co wydarzyło się przed laty, ciągle o sobie przypomina i nie pozwala na
ukojenie czerpane z zapomnienia. Helver (Radosław Jamroż) jest niepełnosprawnym
chłopcem/młodym mężczyzną, Karla (Ewa Pałuska-Szozda) to kobieta, która go
wychowuje.
Spektakl
można odczytywać na różne sposoby. W początkowych partiach przedstawienia i w finale
na plan pierwszy wysuwa się dramat uwikłania jednostki w sytuację bez wyjścia,
będącą konsekwencją pogardy okazywanej przez większość. Napiętnowanie Innego
może być dla jednych źródłem siły, dla innych podstawą katastrofy i
upokorzenia. Na początku Helver zachowuje się w sposób brutalny, okrutny,
fascynuje go przemoc, z czasem okazuje się kimś odrzuconym przez wszystkich,
postacią tragiczną. Nie chcieli go kiedyś rodzice, przybrana matka potrafi
zranić go słowem, gdy odkryje jego bezmyślność, ci, którzy stoją po stronie
siły na ulicy, nie chcą takiego kompana, wolą na niego polować, niż uczynić go myśliwym.
Również Carla jest ofiarą odrzucenia przez społeczeństwo – kiedyś jako
zakochana kobieta, której skomplikowało się życie rodzinne, teraz jako kobieta
poświęcająca się, której Helver jest w stanie odebrać ostatnie ślady dawnego
życia. W spektaklu interesująco zostaje pokazane, jak ludzie tak naprawdę słabi
i zranieni, potrafią być dla siebie okrutni.
Warto
zwrócić uwagę na znaczącą rolę przedmiotów: stół bywa miejscem spotkania, ale i
musztrowania, bywa symbolem domowego porządku, ale i hałasu czynionego przez
przemoc; pudełko służy zbieraniu zabawek, ale i staje się schronieniem dla
najcenniejszych wspomnień; zza firanki można podglądać rzeczywistość, ale i
próbować w niej uczestniczyć, rozsuwając materiał, otwierając okno i krzycząc;
tabletki mogą leczyć, ale i zabijać; włączone radio może zagłuszać
teraźniejszość, ale i ożywiać przeszłość; żołnierzyki są przejawem
zdziecinnienia, ale i potwierdzeniem początku, którego nie wolno zapomnieć.
Ingmar
Villqist, Noc Helvera, reżyseria: Giovanny Castellanos, Teatr im. S. Jaracza
(Olsztyn).
Dzień trzeci: „Królestwo Twoje”,
czyli wygrywanie, które staje się klęską
Węgierskie
przedstawienie teatru Forte Company to zdecydowanie najlepszy, najciekawszy,
najbardziej zniuansowany problemowo spektakl tegorocznej odsłony Festiwalu.
Aktorzy zaprezentowali nie tylko świetną grę aktorską, talent muzyczny,
taneczny i gimnastyczny, ale i – co chyba najistotniejsze – przedstawili
historię uniwersalną w swoim przekazie i ponadczasową. Przyglądamy się upadkowi
pewnej epoki, ale jednocześnie temu, w jaki sposób poświęcenie dla państwa
niszczy przestrzeń prywatną bohatera i unieważnia wszystko to, co było dla
niego istotne. Aktorzy znakomicie odtwarzają wcielaną w życie w okresie
socjalizmu ideę człowieka-maszyny. Mechaniczność ruchów jest nie tylko
świadomie przyjętą, czytelną konwencją, obrazującą określony czas i konkretną
ideologię, ma również wymiar nieoczywisty (np. praca w fabryce a dzisiejsza
praca w korporacji). Tak naprawdę bowiem mamy do czynienia z opowieścią o
człowieku, który poświęca wszystko dla tego, co jego zdaniem ma sens, a
poświęciwszy wszystko, nie tylko odkrywa, że nie zyskał nic, wszystko właśnie stracił,
ale i że ów sens był tylko złudzeniem.
Scenografia,
w której kluczową rolę odgrywają towarzyszące bohaterom w różny sposób rury,
niezwykle celnie oddaje powtarzalność pewnych zachowań, możliwość
zaprogramowania człowieka, wreszcie nieprzydatność jednostki, która zostaje
wcześniej wykorzystana. Rury używane są do potwierdzenia sprawnie i chętnie
wykonywanej pracy, służą do ośmieszenia kolegi-prawiczka, mogą być bronią w
bójce, służą przywołaniu dawnej namiętności, mogą być cokołem, z którego łatwo
zrzucić stojącego. Ważne są również kolory. Kiedy postaci występujące w
spektaklu funkcjonują w socjalizmie, pracują w fabryce i mieszkają w hotelu
robotniczym, są właściwie takie same. Występują w uniformach i doświadczają
unifikacji. Po upadku socjalizmu zrzucają stroje, które miały ich identyfikować
z miejscem pracy. Zaczynają nosić kolorowe ubrania, każdy wygląda inaczej. A
jednak im więcej barw, tym większe zagubienie bohaterów. Najbardziej szczęśliwi
byli paradoksalnie wtedy, kiedy niewiele ich różniło. Nie bez powodu jak mantra
powraca stwierdzenie: „Dawnego życia już nie ma. Nic nie jest takie same”.
Spektakl
znaczony jest kilkoma momentami zwrotnymi. Pierwszy ma miejsce wtedy, kiedy
upada komunizm i wszystkie obowiązujące wcześniej zasady zostają zniesione.
Szamotanie się głównego bohatera, jego pytania i wiara w to, że wcześniejsi
życiowi przewodnicy, zdołają wyjaśnić absurd tego, co się dzieje, zostają
odegrane w bardzo przekonujący i poruszający sposób. Drugi moment zwrotny to
powrót z miasta do domu na wieś, gdzie wszystko i wszyscy są obcy. Już
rozczarowanie w sferze publicznej wybrzmiewało mocno, ale prywatność przynosi
kolejne rozczarowania. W domu jest inny mężczyzna, syn nie przypomina fizycznie
ojca, a żona oznajmia, że brzydzi się kalectwem męża, który wrócił. Bohater
traci więc wszystko. Wyjątkowo mocno wybrzmiewa dialog prowadzony z synem.
Chłopiec pyta, czy będąc w wielkim mieście wiele widział. Ojciec odpowiada
odruchowo, że wiele, by wreszcie oznajmić, że przez dwadzieścia cztery lata nie
widział nic prócz fabryki i hotelu robotniczego, nic prócz przypadkowych ludzi,
z którymi pił, spał i pracował, nic prócz maszyn, śrubek i rur.
Główny
bohater, dawny przodownik pracy, staje się człowiekiem samotnym, wyrzuconym na
margines, zdeterminowanym. Nagle pozbawiony środowiska, w którym świetnie się
odnajdywał, wraca do miejsca, które przed laty opuścił. Musi zmierzyć się nie
tylko z nową rzeczywistością, ale przede wszystkim z faktem, że ze starego
świata nie zostało mu nic – ani praca, ani koledzy, ani rodzina, ani pieniądze.
Nie może dokonać samobójstwa, choć ma wrażenie, że tak naprawdę umarł za życia.
Może jednak doświadczyć ojcobójstwa. Paradoksalnie z rąk tego, któremu
poświęcił wszystko i który jest dowodem zdrady.
Mocne,
przejmujące, przemyślane w każdym szczególe, zapadające w pamięć, metaforyczne.
Królestwo
Twoje (na podstawie Sandóra Tara), reżyseria: Csaba Horváth, Forte Company
(Węgry).
P.S.
W trakcie Festiwalu rozdawana była gazetka festiwalowa, w której pojawiały się
recenzje oraz materiały dotyczące imprezy. Na miejscu organizatorów
zastanowiłabym się nad formułą tej inicjatywy. Obawiam się, że to, co
zaprezentowano w tym roku, było raczej antyreklamą świetnego przecież
projektu, a nie jego intelektualnym wsparciem. Szkolny poziom publikowanych
recenzji oraz niskie kompetencje kulturowe osób recenzujących były mocno niestosowne
w kontekście tego, co pokazano na Festiwalu. Byłoby bardzo źle, gdyby gazetka
wyszła poza mury teatru, mogłaby bowiem nie tylko zniechęcić tych, którzy
chcieliby się czegoś dowiedzieć o Demoludach – Nowej Europie, ale i stworzyć
niekorzystne i nieprawdziwe wrażenie, iż mamy do czynienia z projektem amatorskim.
A tak przecież nie jest.
Zdjęcia
pochodzą ze strony Teatru im. S. Jaracza w Olsztynie.
Międzynarodowy Festiwal Teatralny Demoludy - Nowa Europa, Olsztyn, 18-21 października 2017 roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz