Książka
Mai Wolny jest potwierdzeniem modnej, czasami ciekawie realizowanej, dużo częściej
przewidywalnej praktyki „opowiadania” o najnowszej, skomplikowanej historii za
pomocą powieści obyczajowej. W tym akurat przypadku mamy do czynienia z
przyzwoicie napisaną literaturą środka, która jednak nie wykorzystuje tego
potencjału, jaki ewidentnie posiada. Wolny postanawia opowiedzieć o pogromie
kieleckim, sięgając z jednej strony do współczesności i ciągle żywych tendencji
antysemickich, z drugiej do historii, by zrekonstruować to wszystko, co wówczas
się wydarzyło. W obu przypadkach nośnikiem pamięci, odpowiedzialności w
stosunku do społeczeństwa, wreszcie symbolem tej dobrej, bo świadomej grupy
ludzi, są kobiety. Współczesna bohaterka to Weronika Czerny, młoda i zbuntowana
badaczka z miejscowej uczelni wyższej. Zajmuje się analizą stosunków polsko-żydowskich
na wsiach podczas II wojny światowej. Już na początku swojej pracy naukowej
trafia na rodzinny sekret, który przewartościowuje jej myślenie o własnej tożsamości
i dziedziczeniu traumy. Wiedza stanie się pretekstem do zbudowania własnej biografii
na nowo. Druga bohaterka, ta historyczna, to fotografka Julia Pirotte, która
dostaje zadanie udokumentowania tego, co dzieje się w Kielcach, dla „Żołnierza
Polskiego”. Bliskość wydarzeń, przed którymi kobieta nie tak dawno uciekła,
staje się doświadczeniem wyjątkowym, bo ukazującym powtarzalność i łatwość
odradzania się nienawiści. Pirotte, podobnie jak jej odpowiedniczka z
przyszłości, również trafi na trop pewnej tajemnicy. Łącznikiem obu biografii
kobiet stanie się pewien dziennik, wcześniej ignorowany, z czasem przeczytany z
uwagą. Nietrudno się domyślić, że losy obu bohaterek symbolicznie się połączą.
Trudno jednak uznać ów pomysł fabularny za wiarygodny, zbyt dużo w nim
stylistyki typowej dla telenoweli. Mai Wolny nie udaje się również stworzyć
przekonującego wątku kryminalnego wokół zniknięcia córki Weroniki. Autorce
zdarza się popaść w sztuczność i melodramatyczność, kiedy opisuje rodzącą się
fascynację miłosną lub kiedy ujawnia powód, dla którego dziecko zniknęło. Proza
pisarki ma potencjał, jednak i w „Czarnych liściach”, i we wcześniejszych
powieściach wadą okazuje się upodobanie do egzaltacji. Zważywszy iż tym razem
Wolny sięga po wyjątkowo poważny temat, ów ton, którego nie potrafi się pozbyć,
staje się dużym zgrzytem.
Maja
Wolny, Czarne liście, Wyd. Czarna Owca, Warszawa 2016.
Hmmm...
OdpowiedzUsuńCzyli jednak należy podejść do tej książki ostrożnie?
Ze względu na temat zainteresowała mnie ona od pierwszej zapowiedzi, ale nie byłam pewna, czy autorka udźwignie temat. A Twoja recenzja tylko potwierdziła te obawy.
Warto kupić czy jednak nie?
No cóż, mistrzostwo świata to nie jest, a literackie wykorzystanie pogromu kieleckiego określiłabym jako trochę instrumentalne. Pozdrawiam!
Usuń