Tom
wspomnieniowej prozy Michała Głowińskiego rozpoczyna się tekstem pt. „Epifania”,
w którym natkniemy się na intrygujące rozważania dotyczące przemijania. Starość
skojarzona zostaje ze zmęczeniem, które przychodzi nagle, zdradziecko, sprawia,
że praca, jaką wcześniej mogliśmy wykonywać godzinami, zaczyna zajmować nam
trochę więcej czasu, bo poprzetykana jest koniecznością odpoczynku.
Jednocześnie pojawia się krótkie wspomnienie z przeszłości, jakby niedokończone,
na pewno niedopowiedziane, a wszystko z tego tylko powodu, że czasu, co
oczywiste, nie da się cofnąć, nie można więc wiernie zrekonstruować tego, co
umknęło częściowo w mrokach niepamięci. Michał Głowiński nie ukrywa zresztą, że
są doświadczenia, których nie da się zapomnieć, a osoby, sytuacje, rzeczy
uruchamiają chwile i sceny z przeszłości, które wydawały się zniknąć całkowicie
w czasie minionym. Autor pisze: „Jeśli zaznało się Zagłady nawet w
dzieciństwie, to nie można się od niej zdystansować. Naznacza ona na całe
życie” (s. 14). Kolejne opowieści przypominają obrazy, które wyłaniają się z
cienia, mgły, pewnego zamazania skazującego na przypatrywanie się ze wzmożoną
uwagą. Oddają emocje trudne do uchwycenia i zdefiniowania. Naznaczone są utratą
i poczuciem, że coś ważnego umknęło, nie wydarzyło się, choć mogło mieć
miejsce, albo wręcz przeciwnie, stało się, choć nie zostało do końca
uświadomione. Tak jest na przykład wtedy, gdy Głowiński przypomina sobie dni
urodzin z okresu, gdy ukrywał się w czasie wojny, a jego prawdziwa data
urodzenia nie była znana. W „Kaszance i śniegu” to, co w świecie zwyczajnym
byłoby może mało znaczące, staje się chwilą, której się nie zapomina. W cieniu
Zagłady nawet padający śnieg może okazać się fantastycznym prezentem. W „Zabójczym
chlebie” przywołane zostaje wspomnienie, które odwraca tradycyjne skojarzenia.
Chore, wygłodzone dziecko zostaje nakarmione chlebem przez ojca, który cudem go
odnajduje u sióstr zakonnych. Niestety, ta historia nie ma happy endu, jak
zresztą wiele podobnych z czasów wojny. Opowieść zatytułowana „Carska
filiżanka” nie jest pochwałą kolekcjonerstwa ani kruchości wpisanej w niektóre
przedmioty. Michał Głowiński deklaruje: „[…] filiżanka interesuje mnie jako
ślad przeszłości, jako swego rodzaju świadectwo, a przede wszystkim –
paradoksalnie – to, że w istocie nie wiadomo, o czym […] miałaby świadczyć” (s.
67). W „Najstarszym” pojawia się postać studenta i podziwianego przez niego
profesora. To, w jaki sposób młody mężczyzna mówi o swoim mentorze, okazuje się
ujawnieniem pewnego drugiego dna – podziału, który nie został zniesiony, słownictwa,
które nie przez każdego byłoby użyte, wreszcie szacunku specyficznego rodzaju,
który nie przez wszystkich właśnie tak byłby wyrażony. „Helmut (Z opowieści
Dawida W.)” to historia przyjaźni w miejscu, które zmuszało do mierzenia się z
ostatecznością. Wyjście z obozu staje się nie tylko rozpoczęciem nowego życia,
ale i próbą wypełnienia zobowiązania w stosunku do tego, kto okazał się bliski
w chwilach najtrudniejszych. Niestety, okazuje się również koniecznością zetknięcia
się z wyjątkowym okrucieństwem i pogardą człowieka dla człowieka. „Rapsodia
rumuńska” to z kolei przejmujący portret niespełnienia, erotycznej fascynacji,
zakazanego uczucia, niemożności osiągnięcia stanu, który jest upragniony. Z
podobną sytuacją homoseksualnego zachwytu, a jednocześnie odebrania sobie
samemu szansy na spełnienie pragnień mamy do czynienia w opowieści „I ja miałem
stracone noce”. Przeszłość, brak możliwości cofnięcia czasu, wyraziste obrazy
tego, co miało miejsce przed laty, wreszcie namacalne wręcz odczuwanie
sensualności minionego – taki ton dominuje w zamieszczonych w tomie tekstach.
Michał
Głowiński, Carska filiżanka. Szesnaście opowieści, Wyd. Wielka Litera, Warszawa
2016.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz