Wyzwalająca!
– to pierwsze słowo, które przychodzi na myśl po lekturze książki Mirandy July.
Autorka z zadziwiającą swobodą porusza się na krawędzi, gra z różnymi
schematami, zaskakuje czytelnika, a jednocześnie pozostaje ciągle kimś, kto
panuje nad swoją niepokorną opowieścią. Wspomniane zaskoczenie pojawia się i na
poziomie języka, i gatunku, i ewolucji portretowanych postaci. Książka, która
mogłaby się stać przeciętną popularną powieścią kobiecą, celnie dyskutuje ze
stereotypami wpisanymi w tego typu literaturę. July idzie o kilka kroków dalej
niż w latach dziewięćdziesiątych XX wieku Helen Fielding w „Dzienniku Bridget
Jones”. Więcej tutaj dyskusji z feminizmem, więcej polemiki z wielkomiejskim
wzorcem rozwiązywania problemów w gabinetach psychoterapeutów, więcej krytyki
korporacyjnej codzienności. Symbolicznym początkiem, ale i końcem dla czterdziestotrzyletniej
Cheryl, jest moment wprowadzenia się do jej mieszkania Clee, rozpuszczonej do
granic możliwości dwudziestokilkulatki. Ta pierwsza funkcjonuje w świecie, w
którym wszystko ma swoje miejsce. July zabawnie portretuje moment, kiedy Cheryl
objaśnia swojej nowej współlokatorce reguły. Clee za chwilę, błyskawicznie i z
dużym tupetem, zacznie je łamać. Pisarka potrafi być w opisie relacji kobiet
dowcipna, złośliwa, ale i niepokojąca, mroczna, wzruszająca, a także boleśnie
szczera. Jest w tej historii miejsce na lęk, zachowania przemocowe, przedziwną
próbę sił, miłość, obojętność, porzucenie i dorastanie. July ucieka od
czarno-białych rozwiązań. Odsłaniając niedojrzałość obu bohaterek, pokazuje
jednocześnie umowność i rzeczywistą nieskuteczność wielu strategii, na jakie
decydują się kobiety po to, by podjąć walkę o siebie. Obnaża nieprzystawalność
teorii do praktyki, ale też pokazuje, że dopiero wtedy, gdy przychodzi zmierzyć
się z wyzwaniami, odkryć można własne możliwości. Warto!
Miranda
July, Pierwszy bandzior, przeł. Łukasz Buchalski, Wyd. Pauza, Warszawa 2018.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz