To
książka niepotrzebna, wtórna, literacko słaba, fabularnie przewidywalna. Z
przykrością to stwierdzam, bo nie ukrywam, że spodziewałam się czegoś
ciekawszego. Dlaczego? Ano z tego powodu, że temat transformacji ustrojowej był
w literaturze polskiej dość często wykorzystywany. Jeśli więc ktoś, ujmijmy to
kolokwialnie, bierze się za to zagadnienie, to oczekiwałabym, że zaproponuje
coś nowego. Tymczasem świeżości w tej prozie na pewno nie znajdziemy. Najciekawszy,
choć jednocześnie dość oczywisty, jest pomysł na tytuł. Nie dziwi fakt, iż
Niebo okaże się piekiełkiem i właśnie to, że tak przypuszczamy, można było
jakoś wykorzystać. Niebo jednak piekiełkiem będzie. Bohaterowie niczym nas nie
zaskoczą – są przewidywalni do bólu, schematyczni i papierowi. Równie mało skomplikowanie
autor niuansuje rzeczywistość przełomu – prywatne biznesy, dostępność filmów
pornograficznych i handlowanie samochodami z Niemiec to trochę mało, by mówić o
jakiejkolwiek charakterystyce. Nieudany jest również język, jakim autor opisuje
świat – słabo zróżnicowany i niepotrzebnie opatrzony wulgaryzmami tam, gdzie
mówi narrator. „Niebo 1989” to debiut nieudany. Książkę tę zaliczam do lektur
zbędnych.
Marcin
Teodorczyk, Niebo 1989, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2019.
Jakaś moda nastała na tego rodzaju powieści. Dla większości z nich lepiej byłoby, gdyby zostały w szufladzie. Pozdrawiam i zapraszam do mnie. https://zawszewksiazkach.blogspot.com/
OdpowiedzUsuń