Armstrong
próbuje udowodnić, że na świecie trwa właśnie tytułowa wojna kobiet. O ile
słowo „wojna” ma raczej konotacje negatywne, o tyle w tym przypadku brzmi
triumfalnie, radośnie, optymistycznie. Autorka jest bowiem przekonana, że na
naszych oczach dzieją się ważne zmiany. Owszem, aby doprowadzić do wolności i
równości na całym świecie, potrzeba jeszcze wielu lat i nie jest powiedziane,
że kiedykolwiek da się stwierdzić, iż utopijna wizja świata doskonałego została
zrealizowana. Nie zmienia to jednak faktu, że małe rewolucje dziejące się tam,
gdzie jest najgorzej, to ważny krok do przodu oraz niezwykle istotne świadectwo
w kontekście dodawania sił innym kobietom, które chciałyby żyć w lepszej
rzeczywistości. Armstrong często akcentuje różnego rodzaju akcje społeczne
inicjowane przez Kanadyjki, nie znaczy to jednak, że towarzyszy jej
zachodniocentryczna perspektywa. Wręcz przeciwnie, prawniczki lub inne
działaczki pomagające kobietom w takich krajach, jak chociażby Kongo, Kenia,
Senegal czy Afganistan, dobrze wiedzą, że zmiana może nastąpić tylko wtedy, gdy
pamiętać się będzie o specyfice kulturowej. Chodzi o to, by kobiety włączać do
społeczeństwa jako pełnoprawne obywatelki, nie tyle poprzez konfrontację, chyba
że tej nie da się uniknąć, ale poprzez uświadamianie i szukanie sojuszników
także wśród mężczyzn. Ważną rolę w tej opowieści odgrywają świadectwa kobiet,
ofiar zwyczajów, zgodnie z którymi mężczyzna może z ciałem kobiety zrobić
wszystko. Są więc tutaj opowieści o brutalnych gwałtach – zbiorowych,
wielogodzinnych, będących odwetem wojennym, ale i mających swoje źródło w
wierzeniu, że seks z dziewicą może wyleczyć z AIDS; są historie tych, których
narządy rodne okaleczono na całe życie, a ból i cierpienie zadano w imię
dziedziczenia kobiecej tradycji; są też relacje z frontu walki o prawo do
edukacji i pracy. Każde ze świadectw to dowód odwagi, ale i symbol, bo
podobnych kobiet, które ciągle milczą, jest wiele. Armstrong opowiada o tych,
które zdecydowały się spróbować wpłynąć na swój los. Są pionierkami w swoich
środowiskach, ale i wzorami do naśladowania. Autorka nie ukrywa swojej wiary,
że za nimi pójdą inne ciemiężone. Publikacja ta zasługuje na uwagę, gdyż
pokazuje systemowość nierówności dotykającej kobiety. Niezależnie od tego, w
której części świata Armstrong przebywa, widać zależność między cierpieniem jej
bohaterek a fanatycznym pojmowaniem religii, nieograniczoną władzą mężczyzn i
pogardą dla matek, córek, sióstr, żon. Jedno, co może trochę razić, to nieco
egzaltowany ton narracji. Armstrong w swojej wierze w to, że świat się zmienia,
pozostaje tak entuzjastyczna, że momentami nie widzi pewnej naiwności
wkradającej się we fragmenty o charakterze podsumowującym i wybiegającym w
przyszłość.
Sally
Armstrong, Wojna kobiet, przeł. Bożena Kucharuk, Wyd. Prószyński i S-ka,
Warszawa 2015.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz