Piotr
Milewski wyrusza na Islandię śladami brata czeskiego Daniela Vettera, który
swoją podróż odbył czterysta lat wcześniej. Pomysł na pewno ciekawy, choć w
reporterskim świecie idea powtórzenia czyjejś wyprawy po latach jest dość
często realizowana. Zwykle bywają to projekty udane, a przynajmniej
interesujące, zwłaszcza że to, co dzisiaj, w zderzeniu z tym, co wczoraj,
odsłania niejednokrotnie swoje nowe oblicze. Tak jest i w tym wypadku. Milewski
rezygnuje z oczywistego rekonstruowania historii Islandii, nie próbuje również
zajmować się w jakiś szczególny sposób podróżniczym boomem doświadczanym przez
ten kraj, nie usiłuje również stawiać na atrakcyjność opisywanych miejsc. To
opowieść osobista – o zmierzeniu się z własnymi ograniczeniami i słabościami.
Jednocześnie, co warto zaznaczyć, bez nadmiernego epatowania własną, ujawnianą
przecież w tekście, obecnością. To relacja z zadziwienia i zaskoczenia.
Islandia bowiem potrafi pokazać, że nie wszystko jest w niej takie, jak
spodziewa się przybysz. To notatnik spotkań z ludźmi, którzy choć pojawiają się
w życiu na chwilę, to zaznaczają swoją obecność w sposób bardzo intensywny. To
wreszcie otwarcie się na przypadek, nieprzewidywalność, fizyczne i duchowe
doświadczanie miejsca. Rozpoczynanie poszczególnych części książki cytatami z
tekstu Vettera okazuje się i ciekawym przypomnieniem trwałości, i równie
interesującym zaznaczeniem przemijalności. Milewski pozostaje podróżnikiem
pytającym, otwartym na historie innych, obserwującym. Unika kategorycznych
rozpoznań, dzięki czemu udaje mu się wejść na chwilę w sam środek opisywanego
świata i być w tym kimś wiarygodnym.
Piotr
Milewski, Islandia albo najzimniejsze lato od pięćdziesięciu lat, Wyd. Świat
Książki, Warszawa 2018.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz