„Nic
co ludzkie” reklamowane jest jako powieść inspirowana scenariuszem filmu „Kler”.
To z pewnością doskonały wabik promocyjny. W książce natkniemy się również na
informację, iż postać dziennikarki, Ludmiły Zakrzewskiej, wzorowana jest na
autentycznie istniejących reporterach: Bożenie Aksamit, Małgorzacie Bujarze, Marcinie
Kąckim, Marcinie Kowalskim i Marcinie Wójciku. Dla tych, którzy nazwiska te
rozpoznają, wskazanie powyższe może również być gwarancją jakości, pozwalającą
spodziewać się dobrej powieści. Czy tak jest faktycznie? Że Głuchowski mierzy
się z ważnym tematem, tego nie muszę zaznaczać. Pedofilia, molestowanie
seksualne, posiadanie kochanek, dość swobodne interpretowanie przykazań,
współpraca z SB, ogromne bogactwo, alkoholizm – to między innymi te
przewinienia, które opisuje autor. Ponieważ znam wcześniejsze teksty Głuchowskiego,
zarówno te literackie (powieści kryminalne), jak i reporterskie, liczyłam, że „Nic
co ludzkie” okaże się powieścią udaną. Niestety, myliłam się. To najsłabsza
książka autora, literacko pozostawiająca dużo do życzenia, kompozycyjnie
nieprzemyślana, językowo oczywista i karykaturalnie miejscami przerysowana, w
przekazie jednoznaczna. Właściwie już na początku można się domyślić, w jakim
kierunku ta opowieść się rozwinie, jak zachowywać się będą opisywani księża, co
spotka dziennikarkę próbującą ujawnić przestępczy proceder w Kościele. „Nic co
ludzkie” okazuje się historią mocno przegadaną. Szkoda, że podczas pracy nad
książką nie doradzono autorowi skrócenia jej co najmniej o jedną trzecią
objętości. Wówczas poszczególne wątki wybrzmiałyby dużo mocniej i miałyby
większa siłę rażenia. W trakcie lektury razi też znikome zróżnicowanie postaci,
dominuje raczej czarno-białe rozpoznanie, a negatywne emocje wszyscy wyrażają w
podobny sposób. Nie udaje się autorowi sportretować dramatyzmu losów ludzkich,
bo ci, którzy pojawiają się w książce, choć mają być wyraziści, tak naprawdę są
papierowi. Szkoda czasu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz