Powieść
Tomása Gonzáleza jest reklamowana w przedziwny sposób. Mamy do czynienia z
prozą artystyczną, znakomicie rozgrywającą kwestie ostateczne, niebanalnie
zderzającą miłość (małżonków pozostających kochankami, rodziców do dzieci i
dzieci do rodziców, rodzeństwa, przyjaciół) ze śmiercią i chorobą. Nie ma tu
miejsca na sentymentalizm, kicz, patetyczność. A jednak to wszystko, czego nie
ma w utworze kolumbijskiego pisarza, znajduje się na okładce książki. Z
niewiadomego powodu Gabriel Garcia Marquez zostaje porównany do Wagnera (sic!),
a González do Boba Dylana. Trudno również znaleźć uzasadnienie dla
pretensjonalnych zdań: „Nieszczęście jest jak wiatr. Zjawia się w sposób
naturalny i nieprzewidywalny”. Jest jednak również blurb autorstwa Elfriede
Jelinek, ten zaś potencjalnie zachęci tych, których odstraszyć mogą powyższe
zabiegi reklamowe. Pozornie w powieści Gonzáleza nie dzieje się wiele, a jednak
dużo w niej emocji, poczucia, że ma się do czynienia z czymś najważniejszym,
przekonania, że milczenie w tym wypadku bywa krzykiem, a słowa niekoniecznie
znaczą to, na co nas ukierunkowują. Historia opowiedziana przez kolumbijskiego
autora to wielka pochwała miłości. Nie o romans jednak w tym wypadku chodzi,
ale o okazywanie uczucia w chwili próby. Największym egzaminem dla miłości
okazuje się śmierć. Jak zaakceptować czyjś wybór? Jak zgodzić się na rozstanie
w imię miłości? Jak kochać, działając wbrew sobie i godząc się na czyjeś
odejście? Jak być blisko, kiedy porozumienie oparte na podobieństwie doznań
staje się niemożliwe? Jak towarzyszyć, pozwalając jednocześnie na samotność? I
jak przeżyć razem i osobno czekanie na śmierć? Lektura obowiązkowa.
Tomás
González, Trudne światło, przeł. Marta Szafrańska-Brandt, Wyd. Znak, Kraków
2018.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz