Wspaniała powieść! Bennett znakomicie panuje nad opowiadaną historią, choć mogłaby łatwo osunąć się w sentymentalizm, kategoryczność rozpoznań, łatwość wskazywania tych dobrych i tych złych. Tymczasem nic tutaj nie będzie toczyło się tak, jak być może chcielibyśmy, aby ostatecznie mieć do czynienia z dobrym zakończeniem. Bo happy endu też tutaj nie będzie. Bennett pozornie operuje dość zgranymi schematami fabularnymi. Mamy tutaj małą mieścinę na amerykańskiej prowincji; mamy dwie siostry bliźniaczki, które marzą o innym lepszym świecie; mamy piętno, jakim jest bycie czarnoskórym, piętno, które istnieje także wtedy, gdy osoba, której ono dotyczy właściwie mogłaby uchodzić za białą; mamy wreszcie ważne pytania o tożsamość i o to, czy jesteśmy w stanie stworzyć samych siebie, czy może przeznaczenie kształtuje nas, jak chce, bez naszej woli i zgody. Autorka szybko jednak udowadnia, że nie pozwoli na to, by jej historia toczyła się tak, jak wiele innych wcześniej. W efekcie wybory i decyzje podejmowane przez bohaterki, a następnie przez ich córki, opowiedzą nam wiele o istocie pamięci i meandrach zapomnienia, o determinacji i wypieraniu się siebie po to, by nałożona na twarz maska lepiej pasowała, o kłamstwie i prawdzie, o tym, że jedni są w stanie z prawdą się zmierzyć, inni wolą się od niej odwrócić, udając, że nie istnieje. „Moja znikająca połowa” to powieść przede wszystkim o losach kobiet i o tym, jak porozumienie między matką a córką oraz między siostrami bywa trudne, oczyszczające, ale czasami niemożliwe. Warto!
Brit Bennett, Moja znikająca połowa, przeł. Jarek Westermark, Wyd. Agora, Warszawa 2020.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz