Tsitas
idzie na łatwiznę i nie inwestuje w sympatię czytelnika. Proponuje bowiem
opowieść o bohaterze, który nie budzi pozytywnych emocji lub, tak to ujmijmy,
wywołuje co najmniej mieszane reakcje. Taki zabieg zwykle jest ryzykowny, bo
odbiorcy wolą postaci, z którymi w jakiś sposób mogą się utożsamić.
Antypatyczny Chrisowalandis raczej takiej szansy nie daje. Tsitas opowiada
jednak o nim w taki sposób, że powieść tę czyta się nie tylko z dużym
zainteresowaniem, ale i zaangażowaniem. Gdzieś w tle towarzyszy bowiem pytanie:
czy historia ta faktycznie jest tylko o nieudaczniku, któremu się wydaje, że
jest doskonały, czy może o kimś, kto tak naprawdę ma w sobie nieco pokory i
jest w stanie dostrzec w innych coś pozytywnego. Autorowi udaje się więc
wciągnąć czytelnika w grę, polegającą na nieustannym zderzaniu rzeczywistości z
naiwnymi nieco oczekiwaniami. Bo ostatecznie Chrisowalandis wcale nie próbuje
się zmienić, chętnie krytykuje wszystkich dookoła, łatwo ocenia swoich
współpracowników, z pogardą wypowiada się o kobietach, będąc przekonanym o
nadzwyczajności swojej wątłej męskości. Jest samotny, ale czy nie dzieje się
tak trochę na własne życzenie? I czy bohater potrafi wyjść z impasu, w którym
funkcjonuje, nie chcąc widzieć nic więcej poza czubkiem własnego nosa? Tsitas
nie daje łatwych odpowiedzi. Zderza czytelnika z samotnością bohatera,
odsłaniając niejednoznaczność sytuacji, w której mężczyzna się znajduje. Dzięki
temu odkrywamy różne oblicza wykluczenia i dostrzegamy nieoczywistość wpisaną w
(auto)kreację. Intrygujące.
Makis
Tsitas, Bóg mi świadkiem, przeł. przeł. Michał Bzinkowski, Wyd. Książkowe
Klimaty, Wrocław 2018.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz