Po
znakomitym „Oczyszczeniu” i doskonałym „Gdy zniknęły gołębie” pojawia się w
Polsce trzecia książka autorki. Po lekturze przywołanych tytułów mogłoby się
wydawać, że mamy do czynienia z pisarką, która nie schodzi poniżej pewnego
poziomu. A jednak, co z ogromną przykrością stwierdzam, tak nie jest. O ile we
wcześniejszych powieściach mieliśmy do czynienia z finezyjnym, koncepcyjnie
skomplikowanym, ale zawsze świetnie finalizowanym zapętleniem emocjonalnym,
historycznym i personalnym, o tyle w „Normie” podobnego zwielokrotnienia sensów
i zróżnicowania możliwych odczytań nie odnajdziemy. Owszem, można proponować
pewne interpretacje na temat relacji matki i córki oraz metafory wpisanej we
włosy, które w tej powieści odgrywają kluczową rolę, jednak trudno oprzeć się
wrażeniu, że Oksanen tym razem nazbyt dużo rzeczy mówi wprost. „Norma” odbiega
również poziomem literackim od „Oczyszczenia” i „Gdy zniknęły gołębie”. W
przypadku tej powieści można raczej mówić o literaturze popularnej,
pretendującej do poziomu literatury środka, jednak nie zawsze skutecznie. Fińska
pisarka być może chciała spróbować poeksperymentować z powieścią kryminalną. I
punkt wyjścia, i późniejsze prywatne śledztwo córki, tytułowej Normy,
wskazywałoby na to. Jeśli jednak faktycznie tak jest, to próba ta Oksanen się
nie udała. Lektura niekonieczna.
Sofi
Oksanen, Norma, przeł. Katarzyna Aniszewska, Wyd. Znak, Kraków 2018.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz