„Lata
sześćdziesiąte, a o nich tu piszę, to ostatnia epoka, w której do głosu doszła,
tak powszechnie i tak zdecydowanie, utopia jako sposób myślenia o świecie i
naszym na nim miejscu” – to zdanie niezwykle ważne dla opowieści zaproponowanej
przez Jerzego Jarniewicza. Erudycja łączy się tutaj z nieco nostalgicznym
podejściem do opisywanego materiału, barwne sceny z życia kontrkultury
naznaczone są przekonaniem, że coś przeminęło i że nie ma już szansy w podobnej
formie się odrodzić, a intelektualne spory, nałogi, otwartość na drugiego
człowieka, przekonanie, że wolność to podstawa dla funkcjonowania w
teraźniejszości, zostają pokazane w rytmie dźwięków, zapachów i głosów tamtych
czasów. Nie przesadzam, bowiem autor umie opowiadać. Na szczęście nie jest tylko
świetnym gawędziarzem o rozległej i szczegółowej wiedzy. Chce potraktować przeszłość
jako źródło pewnych postaw i zachowań, które pojawiają się dzisiaj lub są dzisiaj
nieobecne. To zresztą niezwykle ciekawy temat – zastanowienie się, ile w nas
zostało z tamtych lat, i szerzej, bo ponadpokoleniowo, ile wzięliśmy i
zachowaliśmy z tamtych lat. Rewolucja, która się starzeje i przemija, to
kwestia warta namysłu, bo potencjalnie wpisana w biografię każdego pokolenia. A
jednak zryw wolnościowy lat sześćdziesiątych, co Jerzy Jarniewicz przekonująco
uzasadnia, był zrywem szczególnym i przełomowym. Pytanie o czas utopii zamienia
się więc w mocno wybrzmiewającą w tle wątpliwość. Jej podstawą jest
przemyślenie tego, czy przemijanie utopii nie jest jej cechą charakterystyczną,
bo aby nowa utopia mogła uwieść kolejnych ludzi, ta stara musi stać się mniej
przekonująca. Tytułowy bunt wizjonerów być może więc jest buntem chwili, buntem
momentu, buntem swojego czasu i tylko jako taki może swoją intensywnością i
sugestywnością przejść do historii. Warto.
Jerzy
Jarniewicz, Bunt wizjonerów, Wyd. Znak, Kraków 2019.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz