Ta
niewielka objętościowo książka ma w sobie ogromną siłę rażenia. Pozornie
banalna historia o nocnym spotkaniu, które kończy się w łóżku, a potem przy
rozstaniu przeradza się w realne zagrożenie, mogłaby być jeszcze jedną
opowieścią o rozczarowaniu, zawiedzionym zaufaniu, przypadkowym seksie i
konieczności przepracowania własnego błędu. Mogłaby, ale nie jest. Louisowi
udaje się bowiem nie tylko opowiedzieć o cierpieniu związanym z całkowitym
otwarciem się na drugiego człowieka, który ostatecznie rani i upokarza,
wywracając całkowicie to wszystko, co wydawało się czytelne i rozpoznane. Jego
historia staje się również gwałtowną, bo w żaden sposób niezaplanowaną i
nieprzewidzianą próbą wiwisekcji na samym sobie. Bohater z pozycji mężczyzny,
który jest uwodzony, wabiony, zdobywany, przechodzi na pozycję ofiary. Jest upodlony,
gwałcony, poniżony. Próbuje zrozumieć to, co się stało, ale racjonalność i
logika przegrywają z absurdem i brutalnością agresji i przemocy. Szukanie
odpowiedzi na pytanie, dlaczego mnie to dotknęło, ostatecznie prowadzi do
kłopotliwego i podtrzymującego bezsilność stwierdzenia, że nie da się tak po
prostu wyjaśnić tego, co się stało. W tle cały czas obecna jest też kwestia
związana ze zniszczeniem jako konsekwencją przemocy. Tego, co zostało
zdruzgotane, nie można odbudować na takich samych zasadach wcześniej, trzeba
znaleźć nowy sposób funkcjonowania w rzeczywistości, coś, co będzie w stanie
zagospodarować miejsce między pamięcią a zapomnieniem, drogę wcześniej nieznaną
i budzącą lęk swoją obcością. Louis pokazuje, że przemoc niszczy, ale i zasiewa
ziarno walki. To od ofiary ostatecznie zależy, czy spróbuje zmierzyć się ze
swoim największym wrogiem – już nie agresorem, ale sobą. Warto.
Édouard
Louis, Historia przemocy, przeł. Joanna Polachowska, Wyd. Pauza, Warszawa 2018.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz