„Białe
łzy” to powieść, która łączy prywatne z publicznym, odsłaniając jednocześnie
jak to, co przynależy do polityki, kształtuje nie tylko sferę intymną w
rozumieniu relacji międzyludzkich, ale i tego, co wiąże się z twórczością i
życiem artystycznym. Kunzru z jednej więc strony opowiada o przyjaźni i
miłości, w obu przypadkach ostatecznie chyba niespełnionych i naznaczonych
zdradą i stratą, z drugiej nadaje tym uczuciom wymiar ponadczasowy i
historyczny, wikłając ludzi współczesnych w zobowiązania w stosunku do tych, do
których należy przeszłość. Stawia białych naprzeciw czarnych, bogatych naprzeciw
biednych, mających władzę naprzeciw tych zniewolonych, żerujących na cudzym
talencie naprzeciw utalentowanych. Muzyka staje się w tym wypadku nie tylko
przedmiotem transakcji, pewnego konceptu i źródłem wielu następujących po sobie
wydarzeń. Zamienia się również w synonim tego, co rdzennie amerykańskie,
wykluczone, skojarzone z niewolnictwem i
upodleniem, powiązane z trwałością rasizmu i przekonania, że to, co ma w sobie
jakikolwiek potencjał, może należeć tylko do białych. Kunzru gra różnymi
konwencjami – powieści inicjacyjnej, powieści drogi, kryminału czy powieści
psychologicznej. Gdzieś w tle wyraźnie również widać, że mamy tu do czynienia z
pewną wariacją na temat królewicza i żebraka, dość pesymistyczną w swojej
wymowie, bo jednak daleką od łatwego pocieszenia.
Hari
Kunzru, Białe łzy, przeł. Krzysztof Cieślik, Wyd. W.A.B., Warszawa 2018.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz