„Tłuczki”
Katarzyny Wiśniewskiej kojarzyć się mogą z „Katonielą” Ewy Madeyskiej i „Trzepotem
skrzydeł” Katarzyny Grocholi. W tym drugim przypadku niech nikogo nie zmyli
nazwisko autorki kojarzone z popularną literaturą kobiecą. „Trzepot skrzydeł”
to książka niesłusznie niedoceniona, na zupełnie innym poziomie, daleko
odbiegająca od konwencji typowych dla popliteratury. Wiśniewska nie proponuje
jednak kolejnej wersji opowieści o przemocy domowej, choć temat to niełatwy,
literacko niedoinwestowany, ale i paradoksalnie dość chętnie eksploatowany.
Łatwo więc wpaść w pułapkę powtórzenia. Tak nie jest jednak w tym przypadku. Katarzyna
Wiśniewska bardzo ciekawie rozgrywa kwestie związane z uwikłaniem w przemoc
poprzez dziedziczenie oraz nieustanną konieczność renegocjowania marzeń, fałszywych
wyobrażeń z rzeczywistością. Ciekawie rekonstruuje również kwestie związane z
władzą, religijnością, bezradnością i zemstą, niekoniecznie zawsze i dosłownie
adresowaną do tego, kto na nią zasługuje. Autorce udaje się więc pokazać, jak
przemoc generuje przemoc i jak niemożność wyrwania się z impasu skutkuje
decyzjami spektakularnymi, choć często dziejącymi się w niemalże paraliżującej
ciszy. Zło nie przychodzi w tym wypadku z zewnątrz, jest jądrem tego, co
jednoczy rodzinę, spoiwem, które lepi i oblepia, niszczy, ale i przywiązuje. Na
uwagę zasługuje też język tej opowieści – precyzyjny, miejscami metaforyczny,
choć jednocześnie zakorzeniony w rzeczywistości, jaką opisuje. Warto.
Katarzyna
Wiśniewska, Tłuczki, Wyd. Nisza, Warszawa 2018.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz