Kontynuacja
trylogii „Millenium” Stiega Larssona wzbudza naturalną, chciałoby się
powiedzieć, ciekawość oraz równie oczywiste kontrowersje. Zagorzali fani
Blomkvista i Salander nie wyobrażają sobie, iż dalsze losy ulubionych bohaterów
mogłyby być wymyślane przez innych autorów. Niektórzy pisarze także tworzący
kryminały protestowali i ogłaszali bojkot publikacji Lagercrantza. Przez
szwedzkie media przetoczyła się dyskusja na temat etycznych uwikłań wpisanych w
kontynuowanie popularnych powieści, a serię Larssona traktowano niemalże jak
dobro narodowe. Po lekturze „Co nas nie zabije” trudno oprzeć się wrażeniu, że
znaczna część deklarowanej niechęci była uzasadniona. Oczywiście, nie ma co się
oburzać, że pomysł kontynuacji chciano zrealizować. To praktyka typowa dla
popkultury, a ponieważ „Millenium” to prawdziwa kura znosząca złote jajka,
trudno dziwić się, że chciano na projekcie zarobić. Dyskusyjny natomiast wydaje
się pomysł, aby to właśnie Lagercrantz był osobą, która uniesie ciężar
gatunkowy i, tak chyba trzeba powiedzieć, odpowiedzialność wynikającą z
obmyślania dalszych losów Mikaela i Lisbeth. Owszem, jest on autorem słynnej
biografii Zlatana Ibrahimovica, jest też znanym dziennikarzem śledczym, ale
najwidoczniej to nie wystarczy. Autorowi nie udaje się, niestety, zmierzyć z
sukcesem z gatunkiem kryminału. Wszystko to, co u Larssona miało pewną klasę,
trzymało poziom, dawało gwarancję równowagi między ideowym przekazem a rozwojem
akcji, tutaj jest zaburzone. To, co szczególnie uderza i jest wyjątkowo
irytujące, to fakt, iż Lagercrantz nazbyt wiele wątków wprowadza za pomocą
edukacyjno-moralizatorskiego wykładu. Podobne praktyki mają swoje uzasadnienie
gatunkowe w finale, jeśli jednak dzieją się cały czas, pokazują jedynie słabość
pisarza. Autor objaśnia nam w ten sposób np. sytuację „Millenium” i to, że
dziennikarstwo narracyjne powoli odchodzi do lamusa, a także tajemnice rodzinne
Lisbeth Salander. Szkoda, że dzieje się to w ten sposób, bo włączenie części
owych objaśnień w akcję wypadłoby o wiele lepiej od wspomnianej wykładowej
formuły. Mało przekonujący okazuje się również opis relacji między dziennikarzem
a hakerką. Lagercrantz sięga po sprawdzony motyw porozumiewania się na
odległość bez spotkania twarzą w twarz. O ile jednak u Larssona taka sytuacja rodzi
mnóstwo napięć i wpływa na zmianę tempa akcji, o tyle tutaj jest zabiegiem
sztucznym i nieszczególnie udanym. Dyskusyjny w kontekście pisarskiego talentu
Lagercrantza jest również pomysł postawienia w centrum wydarzeń idei sztucznej
inteligencji i możliwości z niej wynikających. Pisarz nie potrafi zbudować
wokół niej takiej opowieści, w której śledztwo miałoby swoje uzasadnienie i
swoje zaskakujące momenty. Wręcz przeciwnie, gdyby w ogóle mówić w przypadku
tej powieści o śledztwie, byłoby to bardzo problematyczne. Lagercrantz wyraźnie
ma kłopoty z typowymi dla gatunku rozwiązaniami, jednocześnie nie umie zaproponować
formuły, która zgrabnie wymykałaby się ograniczeniom. W efekcie otrzymujemy
słaby kryminał, mało pasjonującą kontynuację i nieprzekonującą próbę zachęty,
by sięgnąć po książki Larssona dla tych, którzy „Millenium” nie czytali.
David
Lagercrantz, Co nas nie zabije, przeł. Irena i Maciej Muszalscy, Wyd. Czarna
Owca, Warszawa 2015.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz