środa, 23 grudnia 2015

Między teorią a praktyką (D. Lagercrantz, Co nas nie zabije)

Kontynuacja trylogii „Millenium” Stiega Larssona wzbudza naturalną, chciałoby się powiedzieć, ciekawość oraz równie oczywiste kontrowersje. Zagorzali fani Blomkvista i Salander nie wyobrażają sobie, iż dalsze losy ulubionych bohaterów mogłyby być wymyślane przez innych autorów. Niektórzy pisarze także tworzący kryminały protestowali i ogłaszali bojkot publikacji Lagercrantza. Przez szwedzkie media przetoczyła się dyskusja na temat etycznych uwikłań wpisanych w kontynuowanie popularnych powieści, a serię Larssona traktowano niemalże jak dobro narodowe. Po lekturze „Co nas nie zabije” trudno oprzeć się wrażeniu, że znaczna część deklarowanej niechęci była uzasadniona. Oczywiście, nie ma co się oburzać, że pomysł kontynuacji chciano zrealizować. To praktyka typowa dla popkultury, a ponieważ „Millenium” to prawdziwa kura znosząca złote jajka, trudno dziwić się, że chciano na projekcie zarobić. Dyskusyjny natomiast wydaje się pomysł, aby to właśnie Lagercrantz był osobą, która uniesie ciężar gatunkowy i, tak chyba trzeba powiedzieć, odpowiedzialność wynikającą z obmyślania dalszych losów Mikaela i Lisbeth. Owszem, jest on autorem słynnej biografii Zlatana Ibrahimovica, jest też znanym dziennikarzem śledczym, ale najwidoczniej to nie wystarczy. Autorowi nie udaje się, niestety, zmierzyć z sukcesem z gatunkiem kryminału. Wszystko to, co u Larssona miało pewną klasę, trzymało poziom, dawało gwarancję równowagi między ideowym przekazem a rozwojem akcji, tutaj jest zaburzone. To, co szczególnie uderza i jest wyjątkowo irytujące, to fakt, iż Lagercrantz nazbyt wiele wątków wprowadza za pomocą edukacyjno-moralizatorskiego wykładu. Podobne praktyki mają swoje uzasadnienie gatunkowe w finale, jeśli jednak dzieją się cały czas, pokazują jedynie słabość pisarza. Autor objaśnia nam w ten sposób np. sytuację „Millenium” i to, że dziennikarstwo narracyjne powoli odchodzi do lamusa, a także tajemnice rodzinne Lisbeth Salander. Szkoda, że dzieje się to w ten sposób, bo włączenie części owych objaśnień w akcję wypadłoby o wiele lepiej od wspomnianej wykładowej formuły. Mało przekonujący okazuje się również opis relacji między dziennikarzem a hakerką. Lagercrantz sięga po sprawdzony motyw porozumiewania się na odległość bez spotkania twarzą w twarz. O ile jednak u Larssona taka sytuacja rodzi mnóstwo napięć i wpływa na zmianę tempa akcji, o tyle tutaj jest zabiegiem sztucznym i nieszczególnie udanym. Dyskusyjny w kontekście pisarskiego talentu Lagercrantza jest również pomysł postawienia w centrum wydarzeń idei sztucznej inteligencji i możliwości z niej wynikających. Pisarz nie potrafi zbudować wokół niej takiej opowieści, w której śledztwo miałoby swoje uzasadnienie i swoje zaskakujące momenty. Wręcz przeciwnie, gdyby w ogóle mówić w przypadku tej powieści o śledztwie, byłoby to bardzo problematyczne. Lagercrantz wyraźnie ma kłopoty z typowymi dla gatunku rozwiązaniami, jednocześnie nie umie zaproponować formuły, która zgrabnie wymykałaby się ograniczeniom. W efekcie otrzymujemy słaby kryminał, mało pasjonującą kontynuację i nieprzekonującą próbę zachęty, by sięgnąć po książki Larssona dla tych, którzy „Millenium” nie czytali.


David Lagercrantz, Co nas nie zabije, przeł. Irena i Maciej Muszalscy, Wyd. Czarna Owca, Warszawa 2015.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz