Mocna,
zapadająca w pamięć proza, o postępkach i zachowaniach niejednoznacznych
etycznie, o pięknie i grozie dzikich terenów, o tchórzostwie i bohaterstwie,
ale i o sile, która zupełnie niespodziewanie może być pokonana przez słabość.
Ci, którzy myślą, że doskonale znają gatunek westernu, powinni sięgnąć po tę
książkę, by przekonać się, że nie wiedzą o nim wiele. Swarthout, korzystając bowiem
z westernowej konwencji, konstruuje opowieść, w której nikt nie jest
jednoznacznie dobry ani zły, nikt nie jest do końca bohaterem ani łotrem, a
każdy w chwili próby może okazać się kimś innym, niż wcześniej sądził, że jest.
Pory roku nie tylko wyznaczają rytm życia osadników, dając im zielone światło
do określonych działań lub czerwone do ich zaniechania. Zima bywa czasem
szczególnie okrutnym dla tych, którzy z trudem znoszą samotność, odizolowanie,
lęk, poczucie bycia na krańcu świata. Okazuje się, że cztery kobiety popadły w
szaleństwo. Różne są ich losy i różne cierpienie, jedno pozostaje identyczne –
niemożność pozostania wśród swoich ze względu na brak odpowiedniej opieki.
Miejscowy pastor postanawia zarządzić losowanie – ten mąż, który wylosuje
czarne ziarno kukurydzy, będzie zobowiązany odwieźć kobiety do miasta,
pozostali natomiast mają zapewnić transport i wyżywienie na drogę. Obserwując
zachowania mężczyzn odkrywamy, że niejednokrotnie są równie słabi, a nawet
słabsi niż kobiety, którymi mają zajmować się w chorobie. Sytuacja pozornie bez
wyjścia, a już na pewno sytuacja próby, przerasta ich wszystkich bez wyjątku.
Najsilniejsza okazuje się Mary Bee Caddy, niezależna, wykształcona kobieta,
która mieszka samotnie i radzi sobie z osadniczym życiem nie gorzej od
mężczyzn. To ona decyduje się na odwiezienie oszalałych osadniczek. Kiedy
podróż się zaczyna, Mary odkrywa, że potrzebuje pomocy. Znajduje ją, ratując
pewnego mężczyznę, który w ramach długu wdzięczności ma jej towarzyszyć.
Swarthout okazuje się świetnym psychologiem, a jednocześnie oszczędnym
portrecistą emocji. Dzięki takiej przyjętej perspektywie szaleństwo kobiet
rozrasta się, przeraża, wydaje się zrozumiałe, bliskie, by za chwilę zmienić
się w dalekie i obce. Autor doskonale oddaje dramatyzm losów tych, które
skazane na osadnicze życie, zaznały koszmaru samotności, opuszczenia, niewyobrażalnego
zagrożenia ze strony otoczenia. Szaleństwo w tej opowieści przypomina więc
dobrowolną ucieczkę przed tym, co niszczy bezlitośnie i nie pozwala na
podniesienie się po katastrofie. Podróż, jaką odbywają bohaterowie, nie ma w
sobie nic z wyprawy zwieńczonej sukcesem. Cierpienie towarzyszy nie tylko eskortowanym
kobietom, ale i ich dobrowolnym przewodnikom i strażnikom. Nie ma tu szansy na
dobre zakończenie, nie ma też miejsca na triumf związany z wykonanym zadaniem.
Jest tylko uparta walka z życiem, którą i tak, wcześniej czy później, się
przegrywa.
Glendon
Swarthout, Eskorta, przeł. Stanisław Tekieli, Wyd. Czarne, Wołowiec 2015.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz