Reportaże
dokumentujące czas tuż po transformacji ustrojowej to lektura ciekawa. Nie
zawsze jednak z tego powodu, że tekstom powstałym przed laty udało się
przetrwać próbę czasu. Zdarza się bowiem, że zainteresowanie budzi to, co
wydaje się reporterską przesadą, z perspektywy teraźniejszości szczególnie
mocno drażniącą. Książka Jacka Hugo-Badera to, niestety, ten drugi przypadek.
Jeśli weźmiemy pod uwagę reportaże Mariusza Szczygła, Pawła Smoleńskiego, Włodzimierza
Nowaka (wymieniam tu tylko kilka nazwisk) dotyczące tego samego okresu i
czytane ponownie dzisiaj, to teksty autora „Białej gorączki” nie wypadają w tym
porównaniu najlepiej. Owszem, reporter miał świetny pomysł na tytuł – „wracam i
sprawdzam, jakie były dalsze losy moich bohaterów” opisane jako „audyt” to
strzał w dziesiątkę. Niestety, lektura tekstów zebranych w tom reportaży
przynosi duże rozczarowanie. Tym najbardziej podstawowym jest nadmierna obecność
Hugo-Badera w poszczególnych opowieściach. To, oczywiście, jego dobrze znana
maniera, która jednak w tym wypadku zdecydowanie się nie broni – wybrzmiewa pretensjonalnie,
nazbyt hierarchicznie, niekiedy lekceważąco w stosunku do bohaterów. Różnego
rodzaju niezręczności wynikających z nazbyt dużego zapatrzenia w siebie jest w
książce dość dużo, a wśród nich jedna wyjątkowo kuriozalna o rzekomo typowo
męskim marzeniu o molestowaniu kobiety i „zapuszczaniu obcej babie spoconej łapy
w majtki” (s. 288). Hugo-Bader próbuje być rubaszny w sytuacjach, w których
oczekiwalibyśmy od reportera jednak dużo mniej żenujących komentarzy. Razi też
brak adnotacji na końcu książki, informującej o miejscu pierwodruku zebranych w
tomie tekstów. Rezygnacja z tej podstawowej, wydawałoby się informacji, dziwi,
bo skoro decydują się na to czołowe polskie wydawnictwa, czegóż oczekiwać od
tych mniejszych.
Jacek
Hugo-Bader, Audyt, Wyd. Agora, Warszawa 2018.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz