Powieść
Zbigniewa Białasa w sposób oczywisty nasuwa skojarzenia z dziennikiem Anny
Frank. W przypadku tytułowej Rutki mamy również do czynienia z zapiskami, które
powstawały w cieniu Zagłady. Jednak sprowadzenie tej opowieści do takiego
właśnie porównania byłoby nazbyt upraszczające. Białasowi udaje się bowiem
zaświadczyć o losie, miejscu i ludziach szczególnych. Nie powtórzenie jest więc
tutaj w sensie literackim ważne. Autor akcentując pewne powtarzalne elementy biografii
Żydów, jednocześnie bardzo mocno kładzie nacisk na konieczność i potrzebę
opowiadania o grupach i jednostkach tak, jakby ów dramat nie do pojęcia
przydarzył się tylko im. To ważna perspektywa. Białas daleki jest od epatowania
okrucieństwem, udaje mu się uniknąć tak częstego przy fabularyzowaniu faktów
kiczu (obecny jest on chociażby w „Tatuażyście z Auschwitz”), jest – tak można
powiedzieć – delikatny, dyskretny, chętny do włączenia w rytm pamiętania tego,
co nie jest powszechnie znane i ma wymiar lokalny. „Rutka” jest bowiem nie
tylko opowieścią o tytułowej dziewczynce, Żydówce, która przestaje być dzieckiem,
a swoje nastoletnie odkrywanie świata musi przeżywać w bliskim sąsiedztwie
coraz bardziej zachłannej na wszystko i wszystkich śmierci. Powieść Białasa okazuje się również, a może przede wszystkim, elegią na śmierć miejsca. To
książka, która ożywia nieistniejący już świat będzińskich Żydów. To historia
zaświadczająca o istnieniu i życiu wbrew śmierci i nicości, które w tym
przypadku zatriumfowały. Nie będzie więc tutaj ani fabuły trzymającej w
napięciu, ani happy endu. Szczęśliwego zakończenia zwykle przecież nie było.
Opowiedzenie o istnieniu jest gestem towarzyszenia, dowodem pamiętania i chęcią
stawienia czoła zapomnieniu. Inicjacja w dorosłe życie zamienia się w inicjację
w umieranie.
Zbigniew
Białas, Rutka, Wydawnictwo MG, Warszawa 2018.
[przeczytana
jako e-book na czytniku PocketBook Touch HD2 Ruby Red]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz