To
zadziwiające, jak wiele treści można zawrzeć w tak niepozornej przecież
objętościowo książce! „Krall” z powodzeniem może więc być czytana nie tylko
przez osoby znające i ceniące twórczość tytułowej reporterki. Publikacja nie
zawiedzie również tych, którzy interesują się dziennikarstwem i literaturą.
Hanna Krall, opowiadając o swojej pracy w „Polityce”, daje tak naprawdę wgląd w
życie redakcji, historię pisma oraz losy ludzi z nim związanych (np. znakomity portret
Mieczysława Rakowskiego). Ważnymi kwestiami, pojawiającymi się właściwie już w
pierwszych zdaniach, są tożsamość i ostateczność. W obu przypadkach człowiek
zmuszony jest mierzyć się z tymi problemami z powodu wojny. Krall wielokrotnie
wspomina, jak ważna w pisaniu jest forma i odsłania w rozmowie tajniki własnego
warsztatu. Zamieszczony w książce zapis zajęć ze studentami, polegających na analizie
tekstu Józefa Mackiewicza, pokazuje ponadto, że język jest czymś żywym, zmienia
się, przemija, kształtowany bywa przez wydarzenia niewyobrażalne i bywa
archiwum trudnych do wyartykułowania emocji. Wspólny projekt Krall, Tochmana,
Szczygła okazuje się również intrygującą refleksją na temat cenzury oraz tego,
jak w okresie komunizmu trzeba było dbać o ocalenie każdego słowa. Książkę tę,
jeśli pozostaniemy jeszcze przy języku, można traktować jako opowieść o
zniszczeniu i tworzeniu nowego sposobu opisywania, a tym samym objaśniania
świata. Nie bez powodu Hanna Krall mówi o nieumiejętności znalezienia formy na
to, co przyszło po wojnie, i co próbowano budować dzięki odniesieniu do tego,
co dobrze znane, a więc do rzeczywistości sprzed wojny. To, w jaki sposób reporterka,
opowiada, odsłania niepowtarzalną umiejętność pokazania za pomocą kilku słów
lub zdań dramatu ludzkiego. Tak dzieje się chociażby, gdy Krall wspomina losy młodych
podopiecznych domu dziecka w Otwocku. Na plan pierwszy w książce wysuwa się
szczegół – jest ważny dla zindywidualizowania opowieści, wokół niego budowana
jest reporterska historia, wspomnienie, zapis. Mamy więc na przykład kawę,
którą starsze kobiety poją zmęczonych żołnierzy Armii Czerwonej; mamy zegarki,
które młode kobiety zabierają ze sobą, gdy idą schronić się do piwnicy; mamy za
wysoki rower, na którym mała dziewczynka może jeździć dzięki, jak się okaże, „faszyście”;
mamy pralkę automatyczną zdobytą w arcyciekawy i dość karkołomny sposób; mamy
meble w dawnym mieszkaniu Marii, które tylko w pamięci stoją tam, gdzie zawsze;
mamy brulion znaleziony w dzieciństwie, no i „Szufladę” pełną notatek, tekstów,
pocztówek, listów, zdjęć, słów ważnych na zawsze, ale i istotnych jedynie w
swoim czasie. Podobne szukanie śladów, jakie rozgrywa się dzięki rzeczom
uruchamiającym przeszłość, odbywa się za sprawą miejsc. Czasami wśród wysokich
traw widać fundamenty, czasami na ścianie kamienicy pozostało odbicie domu,
który stał obok; czasami jest to brama; czasami dawna siedziba redakcji „Polityki”
lub mieszkanie w bloku na Ursynowie – w przypadku wszystkich tych miejsc natkniemy
się i na fragmenty biografii Hanny Krall, i na istotne epizody z życia innych
ludzi. Książka podzielona jest na dwie części. Pierwsza to rozmowa Wojciecha
Tochmana z reporterką, podróż po minionym pojmowana metaforycznie jako
wspominanie, ale i dosłownie, jako odwiedzanie miejsc ważnych i dających
początek. Druga, zatytułowana znacząco „Szuflada”, przygotowana została przez
Mariusza Szczygła. To, co okazuje się szczególnie ważne, to spójność widoczna w
kompozycji książki. Krall mówi bowiem najpierw o tym, co później w tej bardziej
wizualnej (pełnej zdjęć i skanów listów, artykułów, okładek) części pojawia się
jako ważne materialne świadectwo sprzed lat. Nic nie jest tutaj przypadkowe, a to,
co dzisiaj, koresponduje z tym, co wczoraj.
Wojciech
Tochman, Mariusz Szczygieł, Krall, Wyd. Dowody na Istnienie, Warszawa 2015.
Solidnie napisane. Pozdrawiam i liczę na więcej ciekawych artykułów.
OdpowiedzUsuń