W
„Kobiecie na schodach” czytelnik znajdzie wszystko to, do czego w swojej prozie
zdążył przyzwyczaić Schlink. Mamy więc nieoczywistą relację kobiety i trzech
mężczyzn. Choć Irene pozornie należy w jakiś sposób do każdego z nich, tak
naprawdę wymyka się jednoznacznemu zaklasyfikowaniu. Okazuje się, że i ona, i
oni toczą swoją grę. Ostatecznie to Irene będzie rozdawała karty i to do niej
należeć będzie wiedza, z którą tylko częściowo podzieli się z mężczyznami. Mamy
symbolikę obrazu oraz dosłowność przedstawienia. Mamy także zderzenie
przeszłości z teraźniejszością. To, co wydawało się tylko niewygodnym
wspomnieniem, nagle ożywa i zaczyna być równie intensywne jak przed laty.
Kobieta i mężczyźni spotykają się po długim okresie niewidzenia. Pretekstem do
tego nietypowego zjazdu staje się pewien obraz – ten sam, który kiedyś ich
poróżnił, a który teraz, przynajmniej na chwilę, ich jednoczy. Mamy również
wiele niedopowiedzeń. Nie dowiemy się, co działo się z Irene, kiedy zniknęła na
wiele lat. Nie otrzymamy odpowiedzi, kim była wcześniej, zanim spotkał ją
narrator. Nie usłyszymy, czy prawdą jest dość nietypowy epizod kontestowania
systemu w jej biografii. Schlink pisze refleksyjną opowieść o rozstaniu, do
którego można i trzeba się przygotować. „Kobieta na schodach” jest również
historią postulowania możliwości zwrotu w każdej biografii – to, czy chcemy
zmienić swoje życie, zależy tylko od nas. Jest wreszcie zapisem nieuchronności,
ale i oczywistości przemijania, które przeraża, ale i oswaja z niewątpliwą
ulotnością tego wszystkiego, co wydaje się trwałe.
Bernhard
Schlink, Kobieta na schodach, przeł. Ryszard Wojnakowski, Wyd. Rebis, Poznań
2017.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz