W
scenerii pozornie beztroskiej, bo wydawałoby się, że idealnie wakacyjnej, Levy
buduje opowieść o pełnym napięcia, niedopowiedzeń i skrywanych sekretów związku
matki i córki. Obie kobiety funkcjonują w przedziwnej symbiozie, są właściwie nierozłączne.
Można mówić nawet o przejmowaniu pewnych zachowań jednej od drugiej i o
dostosowywaniu rytmu ciała córki do prowadzonej pod rękę lub wożonej w wózku chorej
matki. To choroba starszej kobiety determinuje codzienność. Czy jednak faktycznie
można mówić o chorobie? Czy dziwna przypadłość związana z kłopotami z
poruszaniem się ma swoje źródło w ciele, czy może w duszy zranionej i
opuszczonej kobiety? Nierozłączne matka i córka są przywiązane do siebie, ale i
na siebie skazane. (Nie)obecność innych ludzi w ich życiu prowokuje do podjęcia
pewnych prób przerwania owej toksycznej więzi. I córka, i matka muszą się
usamodzielnić. Czy ciało starszej kobiety naprawdę niedomaga, czy może dusza bohaterki
buntuje się przeciwko temu, co wydarzyło się i co dzieje się w jej prywatności?
Czy córka naprawdę nie pamięta przeszłości i nie jest w stanie posługiwać się
językiem ojca? Czy może wypiera słowa, które kojarzą się jej ze zdradą i
odtrąceniem? Levy nie stawia na łatwe rozwiązania, jednocześnie – co tez jest
warte zaakcentowania – nie próbuje nadmiernie komplikować skomplikowanej
relacji łączącej bohaterki. Stawia raczej na niedopowiedzenie, umiejętność
stopniowego mierzenia się z wyzwaniami i konieczność uniezależnienia, która nie
zawsze polega na całkowitym odcięciu się. Równie często bywa tylko, a może aż,
próbą renegocjowania tego, co więzi, ale i uwalnia.
Deborah
Levy, Gorące mleko, przeł. Tomasz Bieroń, Wyd. Znak, Kraków 2017.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz