Komisarza
Georgesa Dupina czytelnicy mieli okazję poznać w powieści „Śmierć w Pont-Aven”.
To paryżanin, który choć od kilku lat przebywa w Bretanii, ciągle traktowany
jest jako obcy. Nie ma w tym, jak się dowiadujemy, nic dziwnego. Ci, którzy
przybyli tutaj kilkadziesiąt lat temu, również nie należą do swoich. Nie chodzi
tu o niechęć czy nienawiść, raczej o dobrotliwe dawanie do zrozumienia, że
tylko Bretończyk z krwi i kości zrozumie specyfikę tej krainy. Komisarzowi
zdarzają się więc pewne niezręczności. Równie często odczuwa on niekontrolowaną
tęsknotę za Paryżem. Mężczyzna pije dużo kawy, bo ma niskie ciśnienie. Woli
trzymać się lądu, dlatego śledztwo, które zmusza go do częstego przemieszczania
się łodziami, budzi w nim dużą niechęć, zwłaszcza że jego przełożony wydzwania
do niego bez potrzeby i domaga się ciągłego relacjonowania tego, co dzieje się
w trakcie dochodzenia. Dupin wie, że nie będzie łatwo zdobyć jakiekolwiek
informacje. Trzech martwych, jak się okaże – zamordowanych, mężczyzn to duża
rysa na spokojnym, zdawałoby się idyllicznym miejscu, jaki jest archipelag
Glenany. Mała społeczność okazuje się mieć kilka sekretów. Część z nich dotyczy
całkiem współczesnych spraw, jak na przykład kwestia zachowania specyfiki
przyrodniczej regionu, część sięga w przeszłość i, być może, ma także wpływ na
teraźniejszość. Śledztwo toczy się niespiesznie. Czytelnik stopniowo, ale
konsekwentnie, jest wprowadzany w atmosferę miejsca, a Dupin zdaje się przede
wszystkim rozmawiać, myśleć, zastanawiać się. Ponieważ jednak efekty tego są co
najmniej dobre, chętnie obserwujemy rozwój wypadków, przekonując się, że zło
bywa podszyte tragizmem, a zemsta ma w sobie coś dramatycznego.
Jean-Luc
Bannalec, Sztorm na Glenanach, przeł. Elżbieta Kalinowska, Wyd. Czarne,
Wołowiec 2015.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz