Nazwisko Flanagana na okładce to gwarancja jakości. Wcześniejsze powieści autora nie tylko potwierdzały jego pisarską klasę i odsłaniały gotowość mierzenia się z nieoczywistymi wyzwaniami, umiejętność portretowania trudnych problemów z wyjątkową wrażliwością, wreszcie uważność i skupienie. Tym razem Flanagan koncentruje się na umieraniu, znikaniu, chorowaniu i milczeniu. Nie będzie tutaj ani łatwego pocieszenia, ani banalnej zgody łączącej zbierających się przy łożu umierającej osoby, ani katharsis otwierającego na to, co dopiero ma nadejść. „Żywe morze snów na jawie” na tym najprostszym i najbardziej oczywistym poziomie jest opowieścią o schorowanej, mogącej w każdej chwili umrzeć, matce i o jej dorosłych dzieciach. Jak się okaże, córka i dwóch synów nie tylko w nierówny sposób są zaangażowani w opiekę nad kobietą, ale i bardzo różnie reagują na to, co dzieje się teraz i na to, co było wcześniej. Można by więc powiedzieć, że książka Flanagana to historia oddalania się i narastania obcości między tymi, którzy byli lub mogli być sobie bliscy. Dzielą ich tajemnice dramatycznych wyborów, przemoc, szaleńcza miłość poprzetykana wściekłością, odraza, samotność, niechęć do mówienia o tym, co się czuje. To także powieść o znikaniu jako manifeście rozpaczy i bezradności. Jąkający się i opiekujący się matką Tommy właściwie nie jest dostrzegany przez rodzeństwo, a jego obecność przy rodzicielce traktowana jest jako oczywistość. Architektka Anna patrzy na matkę z odrazą i próbuje zrozumieć negatywne odczucia, jakie kobieta w niej wzbudza. Zauważa też, że coś dzieje się z jej własnym ciałem, którego fragmenty zaczynają po prostu znikać… Terzo jako biznesmen uważa, że wiele spraw można załatwić za pomocą pieniędzy. Jednocześnie nie potrafi zapomnieć o bracie, który niegdyś popełnił samobójstwo, a o którym błyskawicznie rodzina przestała mówić. „Żywe morze snów na jawie” okazuje się również powieścią zaangażowaną ekologicznie. Trwają pożary w Australii, a bohaterowie coraz bardziej otaczani są chłodem, osaczani, uziemiani, niszczeni. Ten chłód wynika nie tylko z bliskości śmierci czyhającej na matkę, ale przede wszystkim z odkrycia, że mimo upływu czasu niewiele udało się wyjaśnić i zrozumieć oraz że wyjaśnienie i zrozumienie nigdy już nie przyjdzie. Bardzo dobre.
Richard Flanagan, Żywe morze snów na jawie, przeł. Maciej Świerkocki, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2022.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz